W 2002 roku w Limanowskim Domu Kultury odbyły się pierwsze w mieście zawody breakdance. Jednocześnie, było to pierwsze wydarzenie tej skali na całej Sądecczyźnie. W zawodach wzięli udział nie tylko mieszkańcy Limanowszczyzny, ale także Krakowa, Nowego Sącza, Nowego Targu i Rabki-Zdroju. Po 15 latach rozmawiamy z uczestnikami tego wydarzenia.
Jak podkreślają, będzie to opowieść nie tylko o tańcu, ale o lokalnym hip-hopie którego jest on nierozłączną częścią.
To historia sprzed ery telefonii komórkowej i internetu, zanim Facebook i YouTube stały się popularne. - U tych, którzy tych czasów nie pamiętają, opowiadanie o sposobie w jaki robiliśmy pewne rzeczy wywołuje salwę śmiechu. Zresztą sami często śmiejemy się z tego, jak potrafiliśmy komunikować się bez komórek. Ale wszyscy zgodnie przyznajemy, że to były piękne czasy, bo wolne chwile mogliśmy spędzać razem, robiąc coś produktywnego, co zresztą przynosiło nam wielką frajdę - mówi Zygmunt Jan Żelichowski - „Żelu”, który przed piętnastoma laty prowadził zawody breakdance w Limanowskim Domu Kultury.
Wspomnienia z młodzieńczego okresu sprawiły, że po latach organizatorzy zawodów w LDK chcą przygotować wydarzenie, które uczestnikom mogłoby zapaść w pamięć na kolejne lata. - Chciałbym aby ludzie przestali kojarzyć naszą kulturę z wulgaryzmami rzucanymi pod rytmiczne podkłady, bo dla mnie osobiście i dla wielu innych osób to coś znacznie więcej. Przykro nam, że ludzie nie wiedzą czym jest hip-hop. Dlatego chciałbym z pomocą zaangażowanych w tę kulturę ludzi z naszych okolic zorganizować wydarzenie, które pozwoliłoby nam odzyskać sławę dawnych dni, przybliżając wszystkim graffiti, breakdance, beatbox, produkcję muzyki, rap, a także rolki, bmx i deskorolkę - zdradza „Żelu”.
W zamyśle organizatorów imprezie z koncertami będą towarzyszyły warsztaty dla młodzieży z zakresu produkcji muzyki czy malowania graffiti oraz pokazy breakdance. Nie zabraknie również sportowych akcentów. - Chodzi o to, by nawet najmłodsi znaleźli coś do zabawy. Proszę mi wierzyć, że sami tańczący b-boy'e potrafią wręcz hipnotyzować dzieci. Mam nadzieję, że tak jak w przeszłości, również dziś znajdą się ludzie przychylni by wesprzeć taką inicjatywę. Liczę, że uda się zorganizować o wiele większe wydarzenie, niż te zawody sprzed piętnastu lat, dzięki którym odżyły wspomnienia. Myślę, że Limanowa jest gotowa na imprezę większego kalibru, niosącą ze sobą szeroko pojęte aspekty kulturowo-społeczne - twierdzi Zygmunt Jan Żelichowski.
„Żelu” to jeden z aktywnych twórców limanowskiej sceny hip-hopowej końca lat 90. ubiegłego wieku. - W 1997 roku kolega z Tarnowa pokazał mi, że można rymować po polsku i nie robić tego jak Liroy. Ja, podobnie jak większość mi podobnych z tamtego okresu, do tego czasu byłem „skazany” na klasykę zza oceanu. Przypomnę, że pierwsze polskie rap płyty powstawały na kradzionych, zachodnich podkładach. Hip-hop był nam znanym ale byliśmy zmuszeni „szmuglować” go różnymi, dziwnymi kanałami - wspomina Zygmunt Jan Żelichowski.
Fani rapu musieli kopiować od siebie taśmy magnetofonowe; krążyły pomiędzy nimi także kasety wideo z klipami z Zachodu. Tylko nieliczni oglądali je na niemieckich kanałach muzycznych. Dobrą okazją do wymiany doświadczeń było też spotykanie ludzi o podobnych zainteresowaniach z innych miast. - 1997 rok to też czas kiedy poznałem „ojca chrzestnego” limanowskiego rapu, Jarka Franczyka zwanego “MC Dziura”, który rok wcześniej skompletował parę własnych utworów i puścił je w miasto. To on był naszym pierwszym limanowskim raperem. Był też człowiekiem, dzięki któremu ja sam zacząłem podejmować pierwsze kroki w tworzeniu muzyki. Niedługo po tym poznałem w Limanowej Piotra Czamarę - „Czarka”, który już właściwie też produkował podkłady. Współpraca zaowocowała krótkim EP z czterema numerami - mówi „Żelu”.
Koniec lat 90. to rozkwit hip-hopu w Limanowej. Coraz więcej młodych ludzi próbowało nagrywać swoje utwory. Początkujący artyści napotykali jednak na spore przeszkody, głównie technologiczne. Było to nagrywanie na jeden magnetofon całości utworu, gdy sam podkład grany był z innego lub klejenie kawałków taśmy tak, aby motyw muzyczny się zapętlał. - Myślę, że MacGyver nie powstydziłby się niektórych patentów z dawnych lat, które było dane nam poznać - żartuje Żelichowski.
Pod koniec 1998 roku Zygmunt Jan Żelichowski i Paweł Karkula - „PeWuO”, założyli LWA Skład. Po pierwszym demo zespół zagrał bardzo udany, premierowy koncert w nieistniejącym już klubie „Nostalgia” przy ul. J. Marka w Limanowej. Później hip-hopowe koncerty odbywały się głównie w klubie „Scena” przy ul. M. B. Bolesnej, którego także dziś już nie ma.
Jednocześnie coraz bardziej popularny w Limanowej stawał się breakdance. Wtedy też „Żelu” poznał „Ślepego” - Pawła Jurka. Połączyła ich fascynacja widowiskowym, a jednocześnie trudnym tańcem. - Poznaliśmy się w czasie tradycyjnej „bitewki” jeden na jeden, zorganizowanej podczas dyskoteki szkolnej w II LO w Limanowej. Oprócz nas dwóch, w tym czasie w Limanowej było już kilka osób, które próbowały trenować w piwnicach i garażach, ale wszyscy wiedzieli naprawdę niewiele o technicznych aspektach tańca. To właśnie Paweł przemycił breakdance od kuzynostwa z Poznania i to on według mnie jak i wielu innych osób jest „ojcem” sceny breakdance w Limanowej. Wspólnie z Pawłem rozpoczęliśmy trenować jako B2C na sali gimnastycznej II LO w Limanowej. Z racji tego że ja działałem aktywnie w LWA Składzie, musiałem odpuścić taniec kosztem rapu i produkcji bitów. Po pół roku opuściłem szeregi naszej ekipy, ale „Ślepy” nie czuł się samotnie - wspomina nasz rozmówca.
Nie trzeba było długo czekać, aż wszyscy próbujący tańczyć zaczną trenować w jednym zespole. I tak też się stało: treningi z II LO w Limanowej – Łososinie Górnej przeniosły się na salę gimnastyczną I LO im. Władysława Orkana w Limanowej. Stamtąd też wywodzą się największe limanowskie talenty. To tam trenował m.in. Jarek „Yarko” Kulewicz, którego później można było zobaczyć w telewizyjnym show „You Can Dance” z ekipą „Polskee flavour”, której jest członkiem. Przygodę z tańcem zaczynał też Paweł Mucha, który dziś uczy innych.
- „Polskee flavour” to jedna z najlepszych ekip na świecie i jestem dumny, że Jarek pochodzi z Limanowej. Można sprawdzić ile razy zajmował z grupą czołowe miejsca w światowych i europejskich zawodach, to naprawdę imponujące wyniki. Z kolei Paweł Mucha dziś uczy w szkole tańca, a jego młodzi adepci już całkiem dobrze radzą sobie samodzielnie. Oprócz nich byli inni bardzo dobrzy technicznie i wyróżniający się „b-boy'e”, jak Bycek, Płetwik, Szeląg, Hawel, Kapuera... Lista jest długa. To wyżej wymienieni i wielu innych pomogło przy organizacji tych zawodów w 2002 roku. W pojedynkę nie dalibyśmy rady: młodzież roznosiła plakaty, starsi promowali naszą imprezę w całym województwie, aby zaprosić jak największą liczbę zainteresowanych, ja dbałem o oprawę i przygotowywałem wszystko od strony technicznej. Wszyscy pomagali, ile mogli. Cieszyliśmy się, że możemy wspólnie tworzyć ten dzień – dla nas, lokalnie, historyczny - mówi Żelichowski.
W szczytowym momencie Limanowszczyzna mogła się pochwalić ponad setką młodych tancerzy skupionych w różnych formacjach i składach. B-boy'e z Limanowej i okolic jeździli po Polsce i Europie, by uczestniczyć w zawodach. B2C, niczym spółka-matka, tworzyła mniejsze ekipy, nie mogąc udźwignąć całego potencjału jako jedna grupa.
Limanowski hip-hop długi czas miał deficyt względem turntablizmu i graffiti. Wina prawdopodobnie leżała po stronie kosztów, które tak w jednym, jak i drugim przypadku nie są małe. A to przecież były dla młodych hip-hopowców „chude czasy”, bo większość była jeszcze uczniami. - DJ, który przyjeżdża zagrać set z nowych numerów bierze 20 płyt winylowych i tylko one same są już warte 2 tys. zł. To samo tyczy się graffiti, gdzie zaangażowanie sporej kolorystyki w projekt wymaga kupna wielu odcieni, do tego dochodzi wcześniejsze gruntowanie ścian. W zasadzie jeden fajny projekt to pod względem finansowym remont małego mieszkania - wylicza „Żelu”.
Środowisku hip-hopowemu od zawsze towarzyszą też sporty ekstremalne. Większość limanowskich “skejtów” słuchała głównie rapu. Prezentowany film został zresztą nagrany przez bliskiemu środowisku rolkarza Marcina Biedronia - „Mariana”. Dawniej rolki, deskorolka czy rowery bmx wchodziły niestety w kolizję z prawem. - Pasjonaci byli zmuszeni wykorzystywać poręcze, schodki i inne elementy urbanistyczne które po czasie ulegały niszczeniu – dziś jest nieduży skatepark w Limanowej, więc nie ma tego problemu - zauważa.
Rolkarzem był m.in. wspominany wcześniej raper PeWuO, na deskorolce jeździł natomiast Łukasz Jemioła - „Mero”. Mało kto pamięta, że Łukasz Jemioła zaczynał jako raper, najpierw w LWA Składzie, później w duecie „Pozytyw” tworzonym z PeWuO. Popularność przyniósł mu udział w programie X-Factor, wcześniej m.in. zajął pierwsze miejsce na 45. Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Do dziś Łukasz Jemioła jest aktywnym artystą: cały czas koncertuje, a na scenie miał przyjemność występować m.in. z Marylą Rodowicz. Po odejściu Łukasza z „Pozytywu” do Pawła dołączył „Deco”, tworząc formację SteeloGram, która odcisnęła swoje piętno na krakowskiej scenie i ma swoich fanów.
W 2003 roku Żelichowski zorganizował ostani event łączący elementy kultury hip-hopowej. Impreza odbyła się w Rabce. Wtedy też „Żelu” poznał członków innej sądecko-limanowskiej formacji – JAHBESTIN, aktywnej do dziś, która ostatnio opublikowała teledysk do utworu ”Lachy”, nakręcony na terenie powiatu i promujący walory Limanowszczyzny.
Korzenie na Limanowszczyźnie ma również działające w Krakowie ZION Studio. - Również ja jestem częścią tego label'u chociaż mało aktywną na chwilę obecną. Chciałbym to jednak zmienić, skoro życie znów daje mi szanse wrócić do rzeczy, które tak bardzo kochałem kiedyś. Nigdy nie przestałem zajmować się muzyką, chociaż przyznam że skala zmieniła się diametralnie w wyniku różnych turbulencji - mówi „Żelu”.
- Nasza młodość przypadła na zupełnie inne czasy. Być może to też najwyższy moment żeby zastanowić się, czy nie warto wziąć sprawy w swoje ręce? Poczuć odpowiedzialność za kształt rzeczywistości w jakiej teraz dorastają młodzi ludzie. Często dzisiejsza młodzież jest atakowana przez starszych, którzy zapominają o tym że sami dorastaliśmy w bardziej przystępnych warunkach socjologicznych. Powinniśmy wszyscy teraz dołożyć starań aby rzeczywistość dla przyszłych pokoleń była lepsza - zauważa na koniec nasz rozmówca. - Pomagajmy sobie, wspierajmy się i twórzmy okazje młodym, tak aby mogli się rozwijać - apeluje Zygmunt Jan Żelichowski.
Kiedy by miało się coś takiego odbyć, lub odbywać?? Brakuje tu u nas czegoś takiego... ciągle tylko pop disco z pola... Młodzi muszą poznawać alternatywę, coś bardziej ambitnego ;) Pozdrawiam :P
Gdyby ktoś miał jakieś sugestie lub propozycje odnośnie planowanego wydarzenia , z racji tego że będzie to impreza plenerowa i przeznaczona dla wszystkich nawet dzieci ; organizatorzy będą wdzięczni za pomoc w wyżej wymienionej postaci . p.s. Gratulujemy wytrwałości w czytaniu artykułu :-)
Pamiętam te zawody. Pamiętam kilku chłopaków z 'trójki' który wtedy tańczyli i organizowali zawody. Niektórzy chyba nadal tańczą i odnoszą sukcesy np. bboy Yarko. Pozdrawiam wszystkich którzy pamiętają tamte czasy :))
Świetny pomysł!! Też pamiętam te czasy, wprawdzie na zawodach nie byłam, ale te graffiti i oczywiście breakdance-owe wyczyny chłopaków na imprezach pamiętam doskonale :) Fajna inicjatywa i chętnie wybrałabym się na takie widowisko :) Trzymam kciuki żeby się powiodło!
Komentarze (5)