8°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Misje otwierają niebo

Opublikowano 24.12.2011 08:54:53 Zaktualizowano 04.09.2018 16:34:27

Rozmowa z ks. dr. Tomaszem Atłasem - dyrektorem krajowym Papieskich Dzieł Misyjnych.

Pochodzi Ksiądz z Tymbarku, to tu zrodziło się powołanie, aby zostać misjonarzem?

Początków mojego powołania misyjnego trzeba rzeczywiście szukać w Tymbarku. Z mojej rodzinnej miejscowości wywodzi się kilku misjonarzy. Jeden z nich, już nieżyjący, ks. Andrzej Kurek dla mnie jako małego chłopca był wzorem. Ilekroć przyjeżdżał i spotykał się z nami, opowiadając o swojej pracy w Kongo, w moim sercu kiełkowało ziarenko tęsknoty, by może kiedyś zostać misjonarzem. Potem kolejne lata nauki, poszukiwania i pogłębianie tego tematu sprawiły, że zdecydowałem się na misyjną drogę wkroczyć.

Nie brakuje Księdzu tego zwykłego bycia misjonarzem?

Powiem szczerze, że gdy przygotowywałem się do wyjazdu do Republiki Konga, w najmniejszym stopniu nie przypuszczałem, że wrócę do kraju, by pracować na rzecz misji i to na odpowiedzialnych stanowiskach: sekretarza Komisji Misyjnej Episkopatu Polski, delegata ds. misjonarzy i od ubiegłego roku dyrektora krajowego Papieskich Dzieł Misyjnych. Kiedy z racji pełnionych obowiązków wizytowałem misjonarzy w prawie 50 krajach świata, za każdym razem po takim spotkaniu wracała tęsknota, żeby kiedyś znów wrócić na misyjny szlak. Jednak decydując się zostać księdzem, wiedziałem, że podstawą posługi kapłańskiej musi być dyspozycyjność wobec Kościoła. Skoro Kościół powierzył mi aktualnie takie obowiązki, mam je pełnić jak najlepiej. Jeśli to będę robił, to dzieło misyjne na tym skorzysta.

Odwiedził Ksiądz misje m.in. w Czadzie, Peru, Rwandzie, Ekwadorze. Gdzie jest najtrudniej polskim misjonarzom?

Stereotypowo wiele osób sądzi, że najtrudniej jest tam, gdzie jest trudny klimat czy inne niedogodności. Natomiast z opinii samych misjonarzy wiem, że najtrudniej pracuje się tam, gdzie panuje jakiś zbrojny konflikt. Tego doświadczałem w Kongo, ale chyba na zawsze pozostanie mi w pamięci wizyta w Rwandzie, gdzie rozmawiałem z misjonarzami, którzy przeżyli tragedię wymordowania miliona ludzi w 1994 r. Oni ciągle wspominają te dramatyczne wydarzenia. Tam, gdzie jest wojna, pracuje się najtrudniej.

Polscy misjonarze starzeją się i coraz trudniej znaleźć nowych chętnych do wyjazdu na misje?

W porównaniu do innych misjonarzy europejskich Polacy ciągle należą do ludzi stosunkowo młodych, ta średnia wieku nie jest aż tak wysoka, ale rzeczywiście liczba decydujących się na wyjazd, zmniejsza się. Wcześniej każdego roku do wyjazdu przygotowywało się trzydziestu kilku przyszłych misjonarzy. Teraz w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie przygotowują się 24 osoby, dwa lata temu było ich 18.

Jakie są powody spadku zainteresowania misjami?

Sprawa jest złożona. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, choćby czytając encyklikę Redemptoris Missio Jana Pawła II, że jeżeli ktoś zafascynował się osobą Jezusa Chrystusa i jego Ewangelią, to nie może tego daru zatrzymać dla siebie. Będzie odczuwał naturalną potrzebę, żeby dzielić się Ewangelią i miłością, której doświadczył. Więc być może to autentyczne przeżywanie wiary nie jest aż tak głębokie, jakby należało tego oczekiwać. Po drugie wszyscy jesteśmy obciążeni skutkami grzechu pierworodnego i przyzwyczajeni do w miarę wygodnego, stabilnego życia. Dotyka to niestety także księży i siostry zakonne. Być może dlatego trudniej zdecydować się na niełatwą pracę.

Przybywa za to świeckich misjonarzy?

Jest sporo osób świeckich, które chciałyby wyjechać na misje, trzeba jednak dwie rzeczy podkreślić. Nie wszyscy świeccy tak do końca zdają sobie sprawę, co to znaczy wyjechać na misje, czy odczuwać misyjne powołanie - bywa, że szukają misyjnej przygody. Poza tym kapłanowi czy siostrze zakonnej po wieloletniej posłudze misyjnej jest łatwiej wrócić, misjonarz świecki musi borykać się z kwestią znalezienia pracy, mieszkania, czy założenia rodziny. To są rzeczy trudne, dlatego młodzi ludzie, którzy chcieliby pracować na misjach, w większości decydują się na wyjazd jako wolontariusze. Wyjeżdżają na kilkanaście miesięcy, by potem wrócić do swoich obowiązków. Myślę, że jest to racjonalne.

26 grudnia tradycyjnie ruszą Kolędnicy Misyjni.

Akcja „Kolędnicy Misyjni”, która funkcjonuje już od 18 lat, rozwija się bardzo pięknie, ktoś nawet określił ją mianem jednego z lepszych programów wychowawczych dla dzieci. Wiadomo, że ci młodzi kolędujący ludzie, zbierający jakieś ofiary dla swoich rówieśników, uczą się wrażliwości na potrzeby tych, którym gorzej się dzieje. Poza tym kolędowanie to jest autentyczne świadectwo, które niejednego składnia, żeby zainteresować się problematyką dzieci z krajów misyjnych i realnymi trudnościami, jakie ich dotykają. Każdego roku wybieramy bowiem jeden kraj, któremu chcemy poprzez tę akcję pomagać duchowo i materialnie, ale jednocześnie podkreślamy jakiś problem, który w tym kraju można spotkać, a który dotyka dzieci.

Jaki będzie cel w tym roku?

W minionych latach skupiliśmy się m.in. na dzieciach ulicy, dzieciach-żołnierzach, dzieciach-ofiarach wojny. W tym roku mówimy o dzieciach-niewolnikach, bowiem w Południowym Sudanie, który chcemy wspierać, dochodzi do dramatycznych sytuacji - dzieci są porywane dla okupu, a gdy nie zostaną wykupione,  pracują praktycznie jako niewolnicy. W tym kontekście warto wspomnieć, że jeśli ktoś jest otwarty na potrzeby drugiego, małego człowieka i chce przyjść z pomocą, przyjmując Kolędników Misyjnych może stać się, zgodnie z arabskim przysłowiem, małym promykiem nadziei, który otworzy niebo.

Zobacz również:

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Misje otwierają niebo"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]