10° dziś 15° jutro
Poniedziałek, 19 maja Iwo, Piotr, Mikołaj, Celestyna, Urban, Iwona

Wiktor Zborowski: pewnych rzeczy już mi się nie chce robić

Opublikowano  Zaktualizowano 

Mam dokładnie takie podejście, jak mój wujek Janek Kobuszewski. Czyli ja nie żyję po to, żeby pracować, tylko pracuję po to, żeby żyć. To jest jego maksyma i ja się pod nią podpisuję – mówi PAP Life Wiktor Zborowski, którego wkrótce zobaczymy w nowym filmie familijnym „Dziadku, wiejemy!”.

PAP Life: Jest pan na co dzień otoczony influencerkami, bo zarówno pana żona, jak i obie córki prowadzą popularne konta na Instagramie. Nie próbowały pana namówić, żeby pan także miał swój profil? 

Wiktor Zborowski: Próbowały, ale, jak na razie, nieszczególnie jestem tym zainteresowany. Trzeba temu poświęcić dużo czasu, obsługiwać. Mnie się po prostu tego nie chce robić. To nie jest kwestia lenistwa, tylko świadomego wyboru. Wolę w tym czasie poczytać książki, obejrzeć jakiś film czy zająć się swoimi sprawami. Wystarczy mi, że jestem na Facebooku. I to też mi już kradnie ileś czasu. Więc pomyślałem sobie, że wchodzić jeszcze w następne social media to już byłaby gruba przesada. 

PAP Life: Przeczytałam wywiad, w którym powiedział pan, że chce ograniczyć aktywność zawodową. Granie w filmach już się panu znudziło? 

Zobacz również:

W.Z.: Nie, nie znudziło mi się. Powiedziałem, że chcę ograniczyć tę aktywność, bo po 52 latach uprawiania tego zawodu poczułem się trochę taki starszy. Nie to, że zmęczony, tylko pewnych rzeczy już mi się nie chce robić. Ale im bardziej staram się ograniczyć mój udział, tym bardziej wsiąkam i w filmy, i w teatr. Mam po prostu tyle zajęć, że nie wiem, w co ręce włożyć. 

PAP Life: Zbliża się premiera filmu „Dziadku, wiejemy!” z pana udziałem, gra pan w Teatrze 6.Piętro. Co jeszcze pana zawodowo zajmuje? 

W.Z.: Gram „Zemstę” w Och-Teatrze. A prócz tego mam na jesieni zacząć próby do nowej sztuki w Teatrze 6.Piętro. W czerwcu zaczynam zdjęcia do nowego filmu, w sierpniu do drugiego, a za rok do trzeciego, jak Bóg da dożyć. 

PAP Life: Zaskoczył mnie pan, bo miałam wrażenie, że ostatnio trochę mniej było pana w filmach.

W.Z.: Proszę pani, musiało być mniej. Przez osiem lat nie byłem używany w filmie. 

PAP Life: Dlaczego? 

W.Z.: Nie chcę o tym mówić. Dałem sobie radę i bardzo dobrze przeżyłem zawodowo ten czas. Natomiast objawiło się kilka osób, o których wolałbym zapomnieć. 

PAP Life: Na szczęście, to się zmieniło. Kilka miesięcy temu wszedł do kin film „Dalej jazda!” z Marianem Opanią w roli głównej, w którym także pan zagrał.

W.Z.: Mariana też osiem lat nie było w filmie.

PAP Life: Mam wrażenie, że „Dziadku, wiejemy!” i „Dalej jazda!” są w podobnym klimacie. I choć ten drugi to film familijny, a pierwszy to tragikomedia, łączy je to, że oba poruszają wiele tematów związanych z relacjami w rodzinie, odpowiedzialnością, przemijaniem. 

W.Z.: Według mnie te filmy są kompletnie inne i jeśli coś je łączy, to moja osoba. Ale oczywiście każdy widz ma prawo odebrać film, jak mu się w sercu układa.

PAP Life: Dlaczego pan w nich zagrał?

W.Z.: Były bardzo dobrze napisane. W przypadku „Dalej jazda!” przez Mariusza Kuczewskiego, a „Dziadku, wiejemy” przez Emila Płoszajskiego. Ewidentnie też okolicznością, która mnie bardzo zachęciła do tej drugiej produkcji, była reżyserka, czyli Ola Chajdas, którą znam od czasów, gdy miała 20 lat. To świetna dziewczyna, mam do niej zaufanie, a jej ostatni film „Imago” jest rewelacyjny. Wiedziałem też, że będzie bardzo piękna obsada: Janek Peszek, Agnieszka Grochowska. W filmie obsada jest rzeczą piekielnie ważną - trzeba obsadzić każdą, nawet małą rólkę dokładnie w punkt. Bo kamera wszystko pokaże, każdy fałsz. W teatrze można się schować, ukryć za charakteryzacją, nawet - w dobrym tego słowa znaczeniu - oszukać i będzie dobrze. A w filmie tak się nie da. W „Dalej jazda!” scenariusz też był świetny. Pierwszy raz pracowałem z Mariuszem Kuczewskim. Bardzo dobry reżyser, który ma też bardzo dobre pióro. To on pracował przy scenariuszach do kilku części „Listów do M.” i nowej wersji „Znachora”. 

PAP Life: W „Dalej jazda!” gra pan z Marianem Opanią, z którym pan się od lat przyjaźni, wielokrotnie razem występowaliście. Czy z Janem Peszkiem pana zawodowe drogi też się przecinały? 

W.Z.: Nie tak często. Raz, czy dwa wystąpiliśmy gdzieś razem, na przykład w galowych przedstawieniach Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Poza tym, bardzo lubię się z Marysią Peszek. Marysia, Janek i ja czasem działamy na podobnych częstotliwościach.

PAP Life: Jak ważne jest to, z kim pan pracuje? 

W.Z.: Odmówiłem bardzo wielu propozycji w moim życiu. Filmowych, telewizyjnych i teatralnych. Naprawdę wielu.

PAP Life: Ze względu na ludzi, z którymi było panu nie po drodze? 

W.Z.: Przede wszystkim dlatego, że materiał mi nie odpowiadał. Wiedziałem, że ten scenariusz czy sztuka, czy ta rola jest nie dla mnie. Albo na przykład, że będę coś grał, co mi nie daje żadnej przyjemności, żadnej satysfakcji. Bo tak jest najczęściej, że się wszystko razem łączy: ani pieniędzy, ani przyjemności, ani satysfakcji. To po co? Przecież nie z nudów. Bo mam co robić. 

PAP Life: Żałował pan kiedyś swojej decyzji? Bo odmówił pan, a okazało się, że fajnie wyszło. 

W.Z.: Nigdy to się nie zdarzyło. 

PAP Life: To znaczy, że ma pan dobrą intuicję. 

W.Z.: Kiedyś, jeszcze na początku uprawiania tego zawodu, to była może intuicja, potem to już doświadczenie. Parę razy, chociaż nie chciałem, to musiałem zagrać. Po prostu byłem na etacie w teatrze i nie mogłem po raz kolejny odmówić. Niestety, jak potem się okazało, raz nie wyszło, raz w miarę wyszło, ale ja i tak tego nie lubiłem. 

PAP Life: I dlatego od lat nie jest pan na etacie w żadnym teatrze? 

W.Z.: Od 1998 roku. Potrzebowałem jakiejś zmiany. W pewnym momencie stwierdziłem, że zmiana, np. teatru, nic by mi nie dała, czyli musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. A miałem dosyć ułatwioną sytuację, ponieważ Gucio Holoubek powiedział mi: „Weź urlop bezpłatny, zawsze możesz wrócić”. I to był takie moje zabezpieczenie, które mi dawało pewien spokój. Potem jeszcze grałem u Gucia Holoubka w przedstawieniach, ale do teatru na etat już nie wróciłem.

PAP Life: A my może wróćmy jeszcze do filmu „Dziadku, wiejemy!”, który jest impulsem do naszej rozmowy. To film familijny…

W.Z.: …w odróżnieniu od „Dalej jazda!”, który jest filmem geriatrycznym. 

PAP Life: W „Dziadku, wiejemy!” główną bohaterką jest nastolatka, ale w obu opowieściach ważni są dziadkowie. Pan pamięta swoich dziadków? 

W.Z.: Jednego dziadka nie pamiętam, bo urodziłem się już po jego śmierci. A drugiego ledwo przez mgłę - zmarł, jak miałem niecałe trzy lata. Natomiast obie babcie pamiętam bardzo dobrze. I babcię Kobuszewską, i babcię Zborowską. Bardzo je kochałem.

PAP Life: A jakim pan jest dziadkiem? 

W.Z.: Wydaje mi się, że dużo bardziej emocjonalnie reaguję na wnuczki niż kiedyś na córki. Po prostu wzruszam się, jak patrzę na nie. Mam pozornie trochę więcej czasu, żeby widzieć, jak one się rozwijają. Z dwiema starszymi wnuczkami mam trudny kontakt, bo na co dzień mieszkają w Fortalezie w Brazylii. Ale przyjeżdżają co najmniej raz w roku, a czasem nawet dwa. My też tam jeździmy. Teraz jakiś czas nie byliśmy, bo takie długie podróże już nas męczą, ale one w lecie przyjadą.

PAP Life: Nie namawia pan córki, żeby przeprowadziła się do Polski? 

W.Z.: Jak mógłbym ją namawiać? Przecież moje wnuczki są Brazylijkami. Tam się urodziły, ich głównym językiem jest portugalski, tam chodzą do szkoły, mają swoje przyjaciółki, całą swoją otoczkę kulturową i drugą część rodziny. Jak będą dorosłe i będą chciały zamieszkać w Polsce, to same podejmą taką decyzję.

PAP Life: Jakie miejsce w pana życiu dzisiaj zajmuje aktorstwo? 

W.Z.: Mam dokładnie takie podejście jak mój wujek Janek Kobuszewski. Czyli ja nie żyję po to, żeby pracować, tylko pracuję po to, żeby żyć. To jest jego maksyma i ja się pod nią podpisuję. 

PAP Life: Czyli najważniejsze jest życie? 

W.Z.: Tak. Zawód, jeżeli jest przyjemnością, to jest strasznie fajną sprawą. Ale oprócz tego zawodu jest jeszcze pełno różnych innych rzeczy. Ja na przykład uprawiałem jednocześnie rozmaite dziedziny sportu. Kiedyś jeździłem konno, grałem w tenisa, ścigałem się jako zawodnik w wędkarstwie spinningowym, żeglowałem. Potem zacząłem grać w golfa. Czyli szedł jeden nurt, ten zawodowy, a obok cała moja działalność, nazwijmy to sportowa. I, oczywiście, rodzina. To wszystko gdzieś tak się przenikało. Ale bez tego, co idzie obok zawodu, to bym nie był szczęśliwy. A jeszcze przecież są moje ukochane psy. Teraz mam dwa, a bywało, że trzy, w porywach do czterech. No i w charakterze Syzyfa zbieram śmieci w mazurskich lasach. Myślę, że zebrałem już kilka ton. Pod tym względem mam pewne zajęcie do końca życia. 

PAP Life: Jest pan człowiekiem spełnionym?

W.Z.: Spełnieni leżą na cmentarzu w piórnikach albo w urnach. To nie ma nic wspólnego ze spełnieniem. To jest po prostu usiłowanie życia tak, jak się lubi. Chińczycy dzielą ludzi na człowieka-krzak i człowieka-wiatr. Ja jestem człowiekiem-krzakiem. Lubię być w jednym miejscu, przyzwyczajam się. Ale w związku z tym, że każdemu to, na czym mu najmniej zależy, to przejechałem cały świat, byłem na wszystkich kontynentach. To są wszystko takie rzeczy, na które - jak to się mówi - nie ma wpływu. To samo się za mnie działało, bo ja żadnych podróży nigdy sam sobie nie przygotowałem, oprócz może jakichś tam wyjazdów wakacyjnych. To jest wszystko jakaś wypadkowa przypadków. 

PAP Life: Nigdy pan nie zabiegał o role? 

W.Z.: Nigdy. Czekałem, co do mnie przyjdzie. Zresztą, jak miałbym zabiegać? Chodzić, prosić się, listy rozsyłać? Nie wiem, jak to się robi. 

PAP Life: Przecież są agenci, którzy robią to za aktorów.

W.Z.: Ja nie mam agenta. Właściwie nigdy nie miałem. Jakieś krótkie próby były, ale ta współpraca nie układała się, więc uznałem, że to bez sensu. I rozstawaliśmy się bez awantur. 

PAP Life: Ma pan jakieś zawodowe marzenie? 

W.Z.: Proszę pani, ja mam 74 lata i w zasadzie nie mam wielkich marzeń, ponieważ już pewnych rzeczy nie mogę zrobić, na przykład etap jakichś ról mi już uciekł. Nie mogę przecież zagrać 30-latka. Jeśli już, to mogę marzyć o bardzo statycznej roli dostojnego starca, która będzie na tyle wspaniała, że przyniesie mi wszystkie możliwe Złote Globy, Złote Niedźwiedzie, Złote Palmy i Oscary.

PAP Life: Albo Orły.

W.Z.: Na to najmniej liczę. A inne, proszę bardzo. Niech się kurzą na półkach.

PAP Life: Skoro już rozmawiamy o międzynarodowych nagrodach, to teraz młodsze pokolenie polskich aktorów z powodzeniach gra w zagranicznych produkcjach. Na przykład Tomasz Kot, który podobnie jak pan, jest bardzo wysokim mężczyzną. 

W.Z.: W moim pokoleniu też są ludzie, którzy grali zagranicą. Daniel Olbrychski, Jurek Radziwiłowicz, Andrzej Seweryn, Joaśka Pacuła czy Małgosia Zajączkowska. Aczkolwiek na pewno było to trudniejsze niż teraz.

Jeśli chodzi o Tomka, to bardzo go lubię i cenię. Poznaliśmy się wiele lat temu, w czasie Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Podszedł do mnie taki bardzo wysoki chłopak i spytał, czy ma zdawać do szkoły teatralnej. Powiedziałem: „Oczywiście, że zdawaj. Może się złożyć, że zagrasz mojego syna”. To był Tomek – i faktycznie zagrał mojego syna u Agnieszki Holland w „Pokocie”. Teraz w ogóle jest wielu bardzo wysokich młodych chłopaków w zawodzie. Wcale z Tomkiem nie jesteśmy najwyżsi. 

PAP Life: Jakie według pana jest to młode aktorskie pokolenie? 

W.Z.: Oni są zupełnie inni niż my. Ale nie ma się co dziwić - mają inny język, inną literaturę, inną muzykę, inne filmy, inne sztuki teatralne, inne używki. Wszystko inaczej... Często się zachwycam ich aktorstwem, bo jest tak nieprawdopodobnie prawdziwe. To się po prostu w głowie nie mieści! Po prostu wspaniali są. 

Jest też dużo polskich filmów, seriali na bardzo wysokim poziomie realizacji. To jest naprawdę świetne. 

PAP Life: Dobrze, że tak optymistycznie kończymy, bo świat, w którym żyjemy, zrobił się nieprzewidywalny.

W.Z.: Niewątpliwie. Niestety nie mamy na to żadnego wpływu. Może gdybyśmy wszyscy myśleli jednakowo, coś można byłoby zrobić, ale nie myślimy jednakowo. Ślepa, brutalna siła albo pieniądz tym wszystkim rządzi. Nie będę się nad tym zastanawiał. Jak ma być, tak będzie. A na razie do zobaczenia na srebrnym ekranie. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/moc/ag/

Wiktor Zborowski - aktor teatralny, filmowy, radiowy i dubbingowy. Ma 74 lata. Jego wujem był znany aktor, Jan Kobuszewski. Jako nastolatek trenował koszykówką w Polonii Warszawa. W klasie maturalnej doznał kontuzji, która przerwała jego sportową karierę. Ukończył warszawską PWST w 1973 roku. Ma w dorobku kilkadziesiąt ról filmowych, m.in. w "C.K. Dezerterzy", "Ogniem i mieczem" i "Koglu-moglu". Ostatnio zagrał w tragikomedii „Dalej jazda!”. A 9 maja do kin wchodzi film familijny „Dziadku, wiejemy!” z jego udziałem, w reżyserii Olgi Chajdas. Jego żoną jest aktorka, Maria Winiarska. Ma dwie córki - Hannę i Zofię oraz cztery wnuczki.

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Wiktor Zborowski: pewnych rzeczy już mi się nie chce robić"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na kontakt@limanowa.in