2°   dziś 0°   jutro
Czwartek, 21 listopada Janusz, Konrad, Albert, Maria, Regina

W dwudrzwiowej szafie mają cały dobytek

Opublikowano 24.09.2016 11:23:55 Zaktualizowano 04.09.2018 18:31:03

Ostatnie 2 lata spędzili w drodze. W świat ruszyli we wrześniu 2014 r. i z miesięczną przerwą podróżowali do końca sierpnia 2016 r. Nie mają na stałe domu ani mieszkania, a cały swój dobytek mogliby zmieścić w dwudrzwiowej szafie. O swych podróżach opowiadali m.in. na antenie radiowej Trójki oraz w programie „Pytanie na śniadanie” w TVP2.

Rozmowa z Natalią Tokarczyk (z Nowego Sącza) i Mariuszem Tokarczykiem (z Rytra), którzy przejechali już blisko 100 krajów. Towarzyszy im 9-letni synek Maks.

Agnieszka Małecka: - Slajdowisko, na którym pokazaliście fotografie z podróży, nazwaliście „Rodzina na swoim, czyli 11 miesięcy w Azji i Australii”. Ciągle podróżujecie, to jak to na swoim?

Natalia Tokarczyk: - Z premedytacją staliśmy się ponad dwa lata temu rodziną bez swojego. Chyba, że tym „swoim” można nazwać dwudrzwiową szafę u rodziców, w której mieści się cały dorobek naszego życia (śmiech). Stąd taka przewrotna nazwa. Dwa duże „dorosłe” plecaki i jeden mały, żeby zanadto nie pokrzywić dziewięcioletnich pleców.

- Wszystkie Wasze rzeczy mieszczą się w szafie?

NK: - Dokładnie, tak mało ich posiadamy. Nie było nas w Polsce blisko dwa lata, a w podróże bierzemy ze sobą tylko to, co konieczne.

AM: - Ostatnio zwiedziliście Azję i Australię.

NT: - Nasze podróże dzielę na lata szkolne Maksa. Pierwszy raz wyjechaliśmy jak Maksiu miał 6 miesięcy. Wtedy pojechaliśmy do Skandynawii. Podróż odbyliśmy bardzo tanim kosztem i np. myliśmy się w jeziorach. Już w dłuższą podróż wyjechaliśmy we wrześniu 2014 r. Jechaliśmy przez Amerykę Środkową i Południową, potem w Polsce byliśmy tylko we wrześniu, podobnie jak teraz. Wyjechaliśmy znów z początkiem października. Gdy Maks był w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zwiedziliśmy kraje Ameryki Południowej, a zaczęliśmy od Meksyku. Byliśmy w Kolumbii, Wenezueli, Brazylii, Urugwaju, Paragwaju.

Mariusz Tokarczyk: - Nie zwiedziliśmy tylko Gujany, Surinamu i Wysp Karaibskich. Wróciliśmy wzdłuż Andów.

NT: - Wyruszyliśmy na Sri Lankę, skąd raz szybciej, raz wolniej, kreśliliśmy zygzaki po kontynencie azjatyckim, odwiedzając w sumie 14 państw. Udało nam się też dotrzeć do Australii. Przez jedenaście miesięcy żyliśmy trochę według zasady „carpe diem”, układając plan podróży z tygodnia na tydzień. Wyszło nam najlepiej jak mogło! Próbowaliśmy dziwnych potraw, wytrwale uczyliśmy się nowych języków, nurkowaliśmy i wspinaliśmy się na górskie szczyty. Bardzo szybko okazało się, które ze wszystkich miejsc na świecie podobają nam się najbardziej.

- I które to miejsca?

NT: - Góry oczywiście! Szczególnie kręcą nas długie wędrówki, których posmakowaliśmy po raz pierwszy w Himalajach. Podczas całego naszego wspólnego życia chodziliśmy w góry, choć zazwyczaj były to jednodniowe wypady. Po naszych ostatnich doświadczeniach odkryliśmy, że jeden, a nawet dwa dni w górach nie ma porównania w stosunku do długich wędrówek, podczas których życie staje się nagle bardzo proste i można wiele spraw poukładać sobie na nowo...

MT: - Podróże to nasza pasja, od zawsze o tym marzyliśmy. Przez 3 lata pracowaliśmy w Szwajcarii, chwytając się wszelkich możliwych zawodów, aby zarobić na podróż. W świat ciągnęło nas od samego początku, odkąd byliśmy dziećmi.

NT: - Najważniejsze w życiu jest, żeby robić to, co się lubi. Jednak czasem wiele lat zajmuje odkrycie tego zajęcia. To, że ja lubię żyć w podróży, nie oznacza, że nie lubię przebywać w domu. Lubię. Teraz bardzo mi go brakuje.

- Nie mów, że tęsknisz za sprzątaniem?

NK: - Właśnie tak! Teraz jesteśmy w domu u moich rodziców, a ja chodzę po domu i sprzątam (śmiech).

- Posłaliście teraz dzielnego towarzysza waszych wojaży, synka Maksa, do szkoły, po dość długiej przerwie. Na miesiąc czasu.

NT: - Robimy eksperyment. Chodzi nam o to, aby Maks poprzebywał trochę w tej „osiadłej” rzeczywistości. Wiem z rozmów z innymi podróżnikami, że to nie dzieciom a dorosłym jest trudniej się przyzwyczaić do tego trybu życia. Bałam się tego, jak Maks zareaguje na powrót do szkoły, czy wysiedzi 45 min na lekcji. Dla niego wszystko jest jednak nowe, ale bardzo dobrze na to reaguje. Podczas naszych podróży uczę go ja, jestem z zawodu pedagogiem. Dodam też, że gdyby Maks nie był w Azji ani w Australii, nie umiałby tak dobrze mówić po angielsku. W Ameryce rozmawiał po hiszpańsku.

- Jak to jest uczyć dziecko w podróży?

NT: - W szwajcarskiej szkole, która jest trochę jak nasza zerówka, był 2 lata. Potem, w pierwszej i drugiej klasie, uczyłam go ja, nazywa się to nauczanie domowe. Mamy podręczniki, ćwiczenia, program nauczania. Podręczniki zgrane są na komputer, żeby nasze plecaki nie ważyły zbyt dużo. Pod koniec roku szkolnego Maks musi zdać egzaminy w szkole. Teraz przez miesiąc wrzesień będzie chodził do szkoły, a potem od października znów wrócimy do nauki w podróży. Podczas pobytu w Szwajcarii nie musiał jeszcze pisać ani czytać, więc radził sobie jak inne dzieci. Obecnie ma problemy ze starannym pisaniem i ortografią. Jest za to mocny w geografii, liczeniu, a także wszelkich aktywnościach ruchowych. Do szkoły posłałam go głównie z myślą o kontakcie z rówieśnikami i o tym, żeby nauczył się trochę dyscypliny. W podróży też bawi się z dziećmi, choć z racji tego, że się przemieszczamy, nie jest to długi kontakt.

- Mały nie marudzi?

NT: - Jasne, że marudzi! Tak samo w domu, jak i w podróży. Wymyśla, że chciałby kupić więcej zabawek, albo jeszcze jedno ciastko czy loda. Jest jednak z naszej trójki najbardziej odporny na trudy podróży, na długotrwałą jazdę pociągiem czy autobusem, na czekanie na okazję. W tych sytuacjach zawsze potrafi znaleźć sobie jakieś zajęcie, głównie budowanie dróg. Kiedy przez cztery dni płynęliśmy łodzią przez Amazonkę, szybko znalazł sobie kolegów i koleżanki na pokładzie. Całe dnie mijały im na zabawie. Bez dwóch zdań był najbardziej zżyty ze współpasażerami, spędzając wśród nich całe godziny.

- W podróży jesteście ze sobą 24 godziny na dobę. Da się tak wytrzymać?

NT: - Ludzie często nas pytają, czy można być razem non-stop. Nasz przykład pokazuje, że się da. Oczywiście każdy potrzebuje momentów samotności. Ja znajduję je chodząc na bazar. Łatwo nawiązuję kontakty z ludźmi. Idę do miasta, lubię zawierać tam nowe znajomości, zwłaszcza z kobietami z dziećmi. Pamiętam Indianki w Boliwii czy w Peru, z którymi tak na co dzień nie ma łatwego kontaktu. Ale jak się ma przy sobie dziecko, to jest już zupełnie inaczej (śmiech). Nasze podróże to nie są jednak komfortowe wycieczki. To często długie marsze, wyczerpujące wędrówki. Raz w Rio de Janeiro przez 6 godzin szukaliśmy noclegu. Wtedy miałam naprawdę dosyć. Jednak zawsze po takiej męczącej drodze robimy sobie trzy dni wypoczynku. Nie podróżujemy własnym samochodem. Najczęściej przemieszczamy się za pomocą transportu publicznego: pociągiem, samolotem, autobusem. Ze stopa korzystamy w ostateczności.

MT: - Ja zajmuję się „logistyką” naszych podróży. Nie mamy jakiegoś konkretnego planu na wyjazd, tylko jego ogólny zarys. Nie bierzemy np. lekarstw, szczepimy się tylko na żółtą febrę, gdyż tej szczepionki wymagają na każdej granicy. Na malarię szczepionki nie ma. Zawsze mamy przy sobie moskitiery, więc nimi się osłaniamy.

NT: - Nauczyliśmy się, żeby nie przejmować się np. tym, gdzie będziemy spać, bo zawsze się coś znajdzie. W smartfonie z Internetem bez problemu szybko można znaleźć nocleg. Gdy danego dnia nie znajdziemy czegoś odpłatnego, śpimy u miejscowych. A gdy już naprawdę nie mamy gdzie się podziać, zawsze pod ręką jest namiot i śpiwory.

- W ten sposób spełniacie swoje marzenia?

NT: - Świat jest tak skonstruowany, że jak się chce, to można wszystko osiągnąć. Marzeń nie można zakopywać, bo one nigdy nie dadzą ci spokoju. Z decyzji o wyjeździe ze Szwajcarii byliśmy bardzo zadowoleni, bo odzyskaliśmy siebie. Podczas pobytu tam byliśmy bardzo zapracowani, sama często pracowałam w weekendy. Maks był albo w szkole albo u niani. Przebywał więcej z obcymi niż z nami. W naszych podróżach odzyskaliśmy równowagę w rodzinie. Cały czas jesteśmy razem.

Razem z Mariuszem i Maksem tworzymy jedno „Wędrujące drzewo”. Rośniemy na nim we trójkę. Jest nawet taka legenda: „Dawno temu, dwa korzenie, którym ciężko było osiąść w jednym miejscu, zaplotły się w jedno drzewo. Później, odwieczne prawo życia, zrodziło w nim nową gałąź. A jednak, wbrew przewidywaniom, drzewo nie przyjęło się na stałe w jednej i tej samej glebie. Okrąża więc nasz piękny świat, aklimatyzując się w coraz to nowszych warunkach”.

***

Galerię zdjęć oraz podróżnicze ciekawostki można znaleźć na internetowym blogu rodziny Tokarczyków „The Travelling Tree” thetravelingtree.com.pl

***

Rozmawiała Agnieszka Małecka

Fot. Z arch. N. i M. Tokarczyków

Czytaj w Dobrym Tygodniku Sądeckim: https://issuu.com/dobrytygodnik/docs/38_2016

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"W dwudrzwiowej szafie mają cały dobytek"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]