2°   dziś 0°   jutro
Czwartek, 21 listopada Janusz, Konrad, Albert, Maria, Regina

Trwałem w amoku kilka miesięcy

Opublikowano 19.09.2015 08:33:18 Zaktualizowano 04.09.2018 20:17:00

Rozmowa z Wojciechem Kudybą, autorem powieści „Nazywam się Majdan”.

- Wojciech Kudyba, autor pachnącej jeszcze farbą drukarską powieści „Nazywam się Majdan” – to brzmi nieźle. Porzuca Pan pracę naukowo-dydaktyczną i zostaje pisarzem?

- Gdyby w Polsce dało się żyć z pisania, to pewnie zrobiłbym to już po studiach, bo kusiła mnie taka droga. Skoro jednak w Polsce z pisania żyć się nie da, to muszę dwie-trzy różne drogi łączyć.

- Skąd się to wzięło, że został Pan powieściopisarzem?

- Większość naszych pasji rodzi się już w dzieciństwie. Ktoś będąc dzieckiem marzy, żeby zostać alpinistą, a u mnie we wczesnych latach się zrodziła się potrzeba bycia pisarzem. W domu nie mieliśmy telewizora, więc dużo czytałem i wtedy właśnie pomyślałem, że może ja też mógłbym pisać.

- Więc dlaczego Pan tak długo zwlekał z realizacją?

- Kiedy się łączy kilka dróg, to one w pewnym momencie się wykluczają. Jak mówi Biblia „nie można dwóm panom służyć”, więc ja najpierw służyłem temu, który daje mi chleb.

- Czyli pracy naukowej?

- Tak. Zdobywanie kolejnych tytułów naukowych to zajęcie bardzo absorbujące i w momencie osiągnięcia stabilizacji przyszedł czas na realizowanie pasji. Wcześniej pisałem tylko wiersze, bo powieść to miesiące żmudnej pracy i systematyczności. Każdą stronę trzeba dokładnie obejrzeć.

- Ile się pisze powieść, która ma 150 stron?

- No właśnie, na to nie ma gotowej recepty. Mogę powiedzieć, że wykorzystywałem każdy wolny moment - wakacje, ferie, przerwy semestralne, kiedy tego czasu mam więcej i nie muszę czytać prac magisterskich czy licencjackich. Takie pisanie wymaga wyłączności. Jak małżeństwo - nie można robić żadnych skoków w bok, bo to zupełnie rozwala całe pisanie i trzeba potem od nowa zaczynać. Więc ja w takim amoku trwałem kilka miesięcy. Wstawałem, jechałem autobusem, a bohater książki cały czas był ze mną. Starałem się mieć laptop lub choćby karteczkę przy sobie, by notować nowe pomysły i tak to już samo zaczęło się nakręcać.

- Pisze Pan na komputerze?

- Wiersze piszę ręcznie, bo to jak rzeźbienie, tyle, że w słowie. Natomiast powieści nie da się tak pisać.

- To było pierwsze podejście do powieści?

- Wcześniej napisałem kilka opowiadań, a nawet kiedyś śp. „Czas Krakowski” ogłosił konkurs literacki i ja tam dostałem wyróżnienie (śmiech).

- Skąd pomysł na powieść? Jak długo nosi się w sobie pewne historie, zanim przelejemy je na papier? Kilkanaście, kilkadziesiąt lat?

- Niestety, kilkadziesiąt (śmiech). Nie wystarczy znać pewne zdarzenia, bohatera czy anegdotę, trzeba jeszcze znaleźć język, którym można to opowiedzieć. I tego właśnie mi brakowało. Moim wcześniejszym opowiadaniom brakowało lekkości.

- Brakowało im własnego stylu?

- Tak bym to nazwał. Wiedziałem, że mam coś do opowiedzenia, tylko nie wiedziałem, jak to wysłowić.

- Na spotkaniu autorskim w Krynicy podczas Forum Ekonomicznego porównywano Pański język do Stasiuka, Pilcha, Olgi Tokarczuk…

- No tak i jeszcze do Gombrowicza (śmiech).

- Debiut powieściowy i od razu został Pan wymieniony w lidze mistrzów.

- Obym się w niej utrzymał, a o tym zdecydują czytelnicy. Na razie książka ma dobre recenzje.

- Bardzo skromnie Pan nazwał pochwały wygłoszone pod adresem książki w jednym z największych polskich dzienników.

- No dobrze, więc dodam jeszcze, że to ogromny przełom w mojej karierze pisarskiej. W poezji doszedłem do ściany i wiedziałem, że jeśli chcę tę ścianę przebić, to muszę zacząć robić coś innego.

- O czym jest ta książka?

- Najpierw o tym, o czym ta książka nie jest. No więc nie jest o polityce i wojnie. Owszem jest o współczesnej Ukrainie, ale opisywanej w taki sposób, że ta Ukraina mocno przypomina Polskę z lat 90. z rodzącym się kapitalizmem, ponieważ główny wątek książki to dzieje rodzinnej firmy - śmieszne, straszne, tragiczne, komiczne.

- Dlaczego Ukraina i tamten czas?

- Nie ma na to prostej odpowiedzi. Owszem mam korzenie wschodnie, ale jest to tylko jedna nitka prowadząca do tej książki. Kiedyś pracowałem w Niemczech w środowisku emigrantów, gdzie dużo było Ukraińców, z którymi mocno się zaprzyjaźniłem i to jest kolejna nitka. W końcu bieżące wydarzenia na Ukrainie są kolejną nitką powieści i one przeważają w całości.

- Czy dzisiejsza Ukraina, to Polska z przed 25 lat?

- Można powiedzieć, że Ukraina to Polska z przed ćwierć wieku, jednak w dużo trudniejszej sytuacji.

- W książce jest wiele wątków i postaci?

- Tak, bo jest to rodzina wielopokoleniowa, gdzie ważną postacią jest babcia, która jest Polką mieszkającą na Ukrainie. Jest mocno przywiązana do tradycji, jednak lubi nowoczesność i zaskakuje wszystkich swoimi pomysłami biznesowymi oraz trzeźwością umysłową, która pozwala jej inspirować się nieutopijnymi pomysłami. Z kolei jej syn jest kompletnym utopistą wcielającym swoje fantazje w życie, na czym różnie wychodzi. Jego żona to osobowość depresyjna. Mają trzech synów jeden robi karierę wojskową, drugi jest sprytnym biznesmenem, a trzeci subtelnym poetą i intelektualistą.

- Jakieś wątki autobiograficzne?

- Z czego pisarz może zrobić powieść? Ano z tego, co usłyszał lub sam przeżył. Książka ma sporą dawkę humoru, jednak jest to humor, który nie próbuje kogokolwiek ośmieszyć. Śmieszne są zjawiska, a nie ludzie czy kraj bądź kultura.

- Książka będzie tłumaczona na ukraiński?

- Były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal na spotkaniu w Krynicy twierdził, że jest ona nieprzetłumaczalna. Sądzę, że jest to kwestia talentu tłumacza i elastyczności autora.

- Kto jest adresatem tej książki?

- Mam cichą nadzieję, że jest to książka dla wszystkich i że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

- Życzę zatem, żeby spotkał Pan niebawem w metrze, pociągu czy tramwaju osobę czytającą jego książkę.

- O! To były ogromny przełom w moim życiu. Jednak najbardziej ucieszyłby mnie widok kogoś czytającego „Nazywam się Majdan” w Nowym Sączu. To zupełnie mi wystarczy.

Rozmawiał: Wojciech Molendowiczz

Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej Telewizji Kablowej w Nowym Sączu.

Fot. Andrzej Klimkowski

Wojciech Kudyba dr hab. – ur. 1965 r. w Tomaszowie Lubelskim. Pisarz, krytyk, historyk literatury. Profesor nadzwyczajny w Instytucie Pedagogicznym PWSZ w Nowym Sączu oraz w Katedrze Literatury Współczesnej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wykładowca podyplomowego Studium Literacko-Artystycznego UJ. Laureat wielu konkursów poetyckich, wyróżniony Nagrodą im. Józefa Mackiewicza (2008) oraz im. ks. prof. Bolesława Kumora (2015). Opublikował pięć zbiorów wierszy. Jego teksty tłumaczono na: czeski, słowacki, niemiecki, angielski, francuski.

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Trwałem w amoku kilka miesięcy"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]