'Kiedy jest mi źle, lubię schować się w domu'
Urodziła się w Limanowej. Tu skończyła podstawówkę, tu zdała maturę. Tu wraca. - Nigdy nie miałam kompleksów, że jestem z prowincji – mówi Anna Chrapusta, chirurg plastyczny, wybitny mikrochirurg, kobieta od cudów, która właśnie przyszyła dwie dłonie, odcięte chłopakowi przez gilotynę.
- Co dał Pani dom?
- Wszystko. Wszystko, co najlepsze.
- Nic w nim nie skrzypiało?
- Nic na tyle, by burzyło wyobrażenie dziecka o szczęśliwej rodzinie. By coś drżało w posadach.
- Może rodzice Panią oszczędzali?
- Nie, nie mieli przed czym.
- Nie kłócili się?
- Nie pamiętam żadnych większych awantur. Takie normalne, zwyczajne sprzeczki, i owszem. Ja też z mężem się sprzeczam, gdy zostawia skarpetki w salonie, choć przecież ma swój pokój. Moje wspomnienia z rodzinnego domu są jak najbardziej szczęśliwe. Może to niepopularne co powiem, ale czasy, w których dorastałam, były bardzo dobre dla dzieci.
- Bo nie było telewizji?
- Były może dwa programy, czarno-białe podobno.
- Podobno?
- Jestem święcie przekonana, że wszystko co wówczas oglądałam, było kolorowe. Każdy program, każda bajka i „Dziennik” też. Mój mózg musiał mnie w ten sposób jakoś sprytnie oszukiwać. Robi to zresztą do dzisiaj. Nie twierdzę, że moja pamięć wyparła kolejki w sklepach, czekoladę na kartki, chodzenie po mleko, czy cytrusy, które „rzucano” przed większymi państwowymi świętami.
- Brak nie był wtedy problemem?
- Nie, był czymś naturalnym. Zresztą innego świata nie znałam. Nie było internetu, ba, nie było telefonów komórkowych, więc trzeba było sobie jakoś radzić, wymyślić sprytny system komunikowania się. Dlatego my z koleżanką miałyśmy skrzynkę na listy w tajnym miejscu. I w pełnej konspiracji wkładałyśmy tam na przemian zapisane kartki papieru. To było fantastyczne.
- Ubrania były przecież szare i brzydkie.
- Nie mogę się z tym zgodzić. Ludzie w moim otoczeniu chodzili ładnie ubrani. Do tego ja miałam wyjątkowe szczęście, gdyż moja ukochana ciocia, nauczycielka, umiała cudownie szyć. Ciocia kupowała czasopismo „Burda” z wykrojami najmodniejszych ubrań, a ja i moja kuzynka wybierałyśmy, co chciałyśmy mieć. Wyglądałyśmy jak z żurnala. To było wspaniałe. Dużo moich przyjaciół ubierało się w Peweksie, inni mieli ubrania kupowane za granicą. Do szkoły chodziło się w fartuszkach, a po szkole był, jak na tamte czasy, prawdziwy pokaz mody dziecięcej i młodzieżowej. Limanowa według mnie była specyficznym miejscem i bardzo odbiegała od stereotypu komunistycznego miasteczka. Ludzie są tu zaradni i oszczędni, a miasto wówczas było jednym z najładniejszych w Polsce, z tytułem Mistrza Gospodarności. Oczywiście nikt wtedy nie marzył o takim wyborze ubrań jak teraz,a do tego zdarzały się dziecięce wpadki. Pewnego dnia, gdy mama kupiła mi nowe spodnie dresowe, poszłam w nich na podwórko, gdzie wymyśliliśmy z kolegami, że będziemy puszczać łódki z łupinek orzechów. Aby ładnie pływały i dawały dym, trzeba było zmieszać saletrę pół na pół z cukrem, wsadzić do łupinki, przykryć tekturką, w której była dziurka. A potem jeszcze wsadzić w dziurkę zapaloną zapałkę. Uwierzy pani, gnały i dymiły jak porządny parostatek! Tyle, że jedna z łódeczek doznała katastrofy, której widzialne skutki odczuły moje spodnie. Były w nich setki dziur.
- Pani dom był tradycyjny?
- Tradycyjny i ciepły. Wychowano mnie w poszanowaniu dla przeszłości, historii rodzinnych, pamiątek i opowieści. To był dom ziemiański, z długimi tradycjami naukowymi. Wyniosłam z niego szacunek do wiedzy i poczucie bezpieczeństwa. Nawet teraz, kiedy jestem dorosła, a jest mi źle, bądź jestem chora, uciekam do rodziców.
- Zasady, którymi człowiek kieruje się w życiu, wynosi się właśnie z domu?
- To, w jaki sposób jesteśmy ukształtowani, to wypadkowa dwóch przestrzeni: środowiska rodzinnego i tego, co się dzieje w szkole. W szkole spędza się przecież tak dużo czasu, że nie ma możliwości, by pozostawała bez znaczenia na to, co lubimy, co nam się podoba, kim chcemy być i to, kim możemy się stać. Z tego też powodu szukamy dziś i dla swoich dzieci jak najlepszych podstawówek, gimnazjów, liceów. Bezpiecznych, z dobrymi wychowawcami, którzy wywierają na nie taki wpływ, jakiego sobie życzymy.
- Pani nauczyciele mieli na Panią dobry wpływ?
- W swojej szkole w Limanowej uczyłam się o Katyniu. Jak to było możliwe? Do dziś nie mam pojęcia. Może odwaga nauczycielki? Bo mieliśmy świetnych pedagogów. Mądrych. Wiem, że bardzo dużo osób z naszego terenu cieszy się karierą naukową nie tylko w Krakowie, ale i w całej Polsce, a limanowianie zajmują wysokie stanowiska w różnych instytucjach. Kiedyś spotkałam się nawet z opracowaniem, że na Sądecczyźnie, czyli między Limanową, a Nowym Sączem, na jeden kilometr kwadratowy przypada imponująco duża liczba osób z tytułami naukowymi.
- Jest Pani dumna?
- Jestem dumna, że pochodzę z Limanowej.
- Z czego mogą wynikać takie statystyki, tendencje?
- Nie wiem, ale odkąd pamiętam, wiedza była na naszych terenach czymś bardzo cennym. Nie zazdroszczono sąsiadowi krowy czy samochodu, ale tego, że dziecko jest na studiach. W mojej szkole uczyła mama i ciocia, a chrzestny ojciec był dyrektorem i matematykiem.
- Były ulgi?
- Absolutnie, więcej ode mnie wymagano. A kiedy prosiłam w domu, by mi mama wytłumaczyła coś, czego nie rozumiałam, odpowiadała: „Jak to, czy to będzie sprawiedliwe? Inne dzieci takich szans nie mają”.
- Była Pani kujonem?
- Nigdy tak o sobie nie myślałam, bo też w moim przekonaniu nigdy nauka nie zajmowała mi całego wolnego czasu. A może przychodziła mi po prostu łatwo. Szczerze, nie pamiętam, bym ślęczała nad podręcznikami, oczywiście z wyjątkiem studiów.
- Trzymała się Pani z chłopakami?
- Też, świetnie się z nimi ścigało na rowerach i bawiło samochodami.
- A dziewczyny z klasy?
Też miały charakterki. Pamiętam, zawsze mieliśmy najwyższą średnią z nauki i marną z zachowania.
- Była rywalizacja?
- Jak tak teraz patrzę na współczesną szkołę, myślę, że byliśmy podobni do dzisiejszych uczniów. Chcieliśmy mieć dobre oceny. Nie pamiętam, by ktoś, kto się wzorowo uczył, był napiętnowany z tego powodu. To raczej wstyd było nie umieć. Gdy patrzę na pokolenie mojej córki, widzę podobne zachowania: pozytywne motywowanie i wspieranie przy trudnych tematach.
- Lalkami się Pani nie bawiła?
- Raczej stanowiły element ozdobny.
- I nie operowała ich Pani?
- Nie, nie przyszywałam im rąk ani nóg, choć nie ukrywam, że w podstawówce już dobrze wiedziałam, kim chcę być. Odpowiedzialnością obarczam moją kuzynkę, 11 lat starszą, w którą byłam wpatrzona jak w obrazek. Studiowała medycynę na Śląsku, a kiedy przyjeżdżała do Limanowej, chciałam z nią spędzać jak najwięcej czasu. Problem w tym, że ona uczyła się do egzaminów, a ja miałam być cicho. Tak więc siedziałam jak mysz pod miotłą i przeglądałam atlasy anatomii. Przerabiałam anatomię, układ krążenia, potem patomorfologię... I naprawdę pamiętam dobrze ten dzień, kiedy byłam w czwartej klasie, a kuzynka powiedziała: medycyna to najpiękniejszy zawód na świecie. No to jak ja mogłam myśleć inaczej?
- Niczego innego już Pani nie szukała?
- A pewnie, że szukałam. W maturalnej klasie chciałam nawet zostać reżyserem. Ale to były takie fanaberie.
- Malowała też Pani ręce. Po co?
- Nie wiem, lubiłam to. Oczywiście dziś można się doszukiwać analogii, ale wtedy po prostu namiętnie szkicowałam konie i ręce moich kolegów oraz nauczycieli.
- Ładne były?
- Podobały się. A ja starałam się tyle wydobyć z ołówka o twardości B2, by uzyskać dobrą głębię czerni. Gdybym miała taki sprzęt jak dziś ma moja córka, byłabym lepsza (śmiech). Z tych moich prac zostały zresztą pożółkłe kartki i wyblakłe szkice. I tyle. Egzamin zdałam na medycynę, za pierwszym razem. A po pierwszym roku, po stażu, wiedziałam, że to będzie chirurgia.
- Pani dom jest podobny do domu rodziców?
- Staram się. Marynia, moja córka, pokochała klimat domu w Limanowej. Uwielbia spędzać czas z dziadkami.
- Jak ją Pani wychowuje?
- Dobrze ją wychowuję. Staram się przynajmniej.
- Ale kiedy zrobiła operację lalce w przedszkolu, siostry Augustianki się przeraziły?
- Chciała otworzyć lalce Barbie głowę i wyciąć jej krwiak, który powstał po wypadku. Augustianki zadzwoniły do mnie przerażone. Gdy wyjaśniłam, jaki zawód wykonuję, nieco je uspokoiłam.
- Święta spędzacie w Limanowej?
- Zawsze. Nie wyobrażam sobie inaczej. Kocham tam wracać, kocham tam być.
- Nie myśli Pani „zaścianek”?
- Droga pani, to stolica Beskidu Wyspowego, jaki zaścianek? I choć czasem żartuję, mówiąc „jadę do mojej wsi”, nigdy nie traktowałam Limanowej jak prowincji. Nigdy też nie miałam kompleksów dziewczyny z małego miasteczka. Tak jestem skonstruowana.
Rozmawiała Katarzyna Kachel/Dobry Tygodnik Sądecki/
O autorce: pisze, bo lubi. Odkąd pamięta. Najpierw w „Gazecie Krakowskiej”, teraz w „Dzienniku Polskim”. Redaktor piątkowego Magazynu Dziennika Polskiego, miłośniczka dobrego jedzenia i opiekun plebiscytu Smaki Krakowa.
Czytaj więcej w Dobrym Tygodniku Sądeckim oraz na http://annachrapusta.pl
(Fot. TVP/Kad z programu 'Świat się kręci')
Może Cię zaciekawić
Klimczak: oddajemy najważniejszą inwestycję drogową w tym roku; w 2026 r. domkniemy obwodnicę Krakowa
"Dzisiaj oddajemy do użytkowania kierowców najważniejszą inwestycję drogową w tym roku w Polsce. Otwieraliśmy już kilka ważnych dróg ekspres...
Czytaj więcejObowiązkowe czujki czadu i dymu w mieszkaniach - dopiero od 2030 r.
Rozporządzenia o ochronie przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów wprowadza obowiązek wyposażania m.in. mieszkań, a t...
Czytaj więcejOstrzeżenie IMiGW: intensywne opady śniegu
Szczegóły ostrzeżenia Zjawisko: Intensywne opady śnieguStopień zagrożenia: 1Prawdopodobieństwo wystąpienia: 80 procentCzas o...
Czytaj więcejWięcej kroków może wpłynąć na zmniejszenie objawów depresji
W czasach, gdy mamy do dyspozycji tak wiele różnorodnych rodzajów aktywności, specjaliści niezmiennie zachęcają do tego, by jej dawkę zwiększ...
Czytaj więcejSport
Klaudia Zwolińska z brązowym medalem Mistrzostw Świata!
Pochodząca z Kłodnego (gmina Limanowa) Klaudia Zwolińska zdobyła przed chwilą brązowy w Mistrzostwach Świata w kajakarstwie górskim (K1) ...
Czytaj więcejWiększość nie wypełnia zaleceń odnośnie aktywności fizycznej
Na jego podstawie można stwierdzić, że ćwiczą przede wszystkim ludzie młodzi, z przewagą mężczyzn, osoby pracujące, z miast powyżej 200 tys...
Czytaj więcejHokej na lodzie w Tymbarku: wskrzeszają piękną sportową tradycję
Spotkanie trwało II tercje, a na koniec zawodnicy zaserwowali widzom dodatkowe rzuty karne Spotkanie komentował Marian Jaroszyński, który na...
Czytaj więcejDwunasty zawodnik – wspólny apel wojewody małopolskiego i klubów piłkarskich
Wspólny apel podpisali: wojewoda małopolski Łukasz Kmita, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Andrzej Matyja oraz wiceprezes Wisły Kraków SA M...
Czytaj więcejPozostałe
Zmarł ks. prałat Ryszard Stasik - długoletni proboszcz
Informację o śmierci kapłana potwierdziliśmy dziś rano w Kurii Diecezjalnej w Tarnowie. Ks. Ryszard Stasik zmagał się od dłuższego cza...
Czytaj więcejZmarł ks. Bogusław Załucki, były wikariusz parafii Limanowa-Sowliny
Bogusław Załucki urodził się 27 maja 1970 roku w Mielcu jako syn Tadeusza i Władysławy z domu Jamrozy. Pochodził z parafii Gawłuszowice. Egzam...
Czytaj więcejNie żyje ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Z ogromnym bólem i głębokim żalem informujemy, że dzisiaj o 8:00 rano w szpitalu w Chrzanowie zmarł po ciężkiej chorobie nasz ukochany Przyjac...
Czytaj więcejZmarł śp. ksiądz prałat Kazimierz Latawiec
Ks. Kazimierz Latawiec urodził się 13 czerwca 1936 roku w Gawłuszowicach, jako syn Józefa i Zofii z domu Pezła. Egzamin dojrzałości złożył w...
Czytaj więcej- Klimczak: oddajemy najważniejszą inwestycję drogową w tym roku; w 2026 r. domkniemy obwodnicę Krakowa
- Obowiązkowe czujki czadu i dymu w mieszkaniach - dopiero od 2030 r.
- Ostrzeżenie IMiGW: intensywne opady śniegu
- Więcej kroków może wpłynąć na zmniejszenie objawów depresji
- Od jutra Kraków ekspresowo połączony z Warszawą. Otwarcie tras S7 i S52
Komentarze (10)
Bylam u niej z córką ...
Wspanialy czlowiek ...
Tak trzymac dalej ....
Wielki szacun ...
http://www.polskatimes.pl/artykul/515951,sad-decyduje-o-losie-dr-anny-chrapusty,id,t.html
Co ma piorun do wiatraka?
Po co te linki?
Czemu mają sluzyc?