8°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Mieszkam na polu minowym ale ja przecież tych min nie kopię…

Opublikowano 02.09.2015 09:04:48 Zaktualizowano 04.09.2018 20:21:02 TISS

W czasie wojny na trasie Rdziostów – Marcinkowice wysadzono pociąg z zaopatrzeniem na front, czyli między innymi amunicją. Do dziś nikt gruntownie nie oczyścił terenu z niewybuchów choć co i rusz wykopywane są dziesiątki takich znalezisk.

120 ładunków znaleziono tu podczas prac przy budowie wodociągu. Samorząd nie wie, jak rozwiązać temat bo nikt nie kwapi się z pomocą. A czy ta pomoc rzeczywiście jest potrzebna? Z Pawłem Terebką członkiem Polskiego Towarzystwa Historycznego, który ma wykrywacz metalu a przede wszystkim uprawnienia saperskie postanowiliśmy zweryfikować opowieści mieszkańców o dziesiątkach niewybuchów ciągle tkwiących w ziemi. Udało nam się uzyskać zgodę dwóch właścicieli okolicznych terenów RZGW i Urzędu Gminy w Chełmcu. Sołtys Rdziostowa Grzegorz Mróz zadeklarował się być naszym przewodnikiem. Już na miejscu pokazał nam gdzie prowadzono prace przy wodociągu, podczas których na długości stu metrów w rowie o głębokości 2, 3 metrów i szerokości zaledwie pół metra wykopano aż 120 niewybuchów. W większości pocisków artyleryjskich. O sprawie pisaliśmy już w publikacji Kto się zajmie niewybuchami w rzekach? RZGW umywa ręce
– Siła wybuchu była tak potężna, że na samym szczycie góry wylądował zestaw kolejowy, jeszcze dalej ludzie znajdowali koła lokomotywy z całym osprzętem – dzieli się sołtys relacjami zasłyszanymi od świadków zdarzenia jeszcze w dzieciństwie. Są dwie teorie jak doszło do katastrofy. Pociąg jadący z transportem na front Wschodni, który przewoził wszystko co jest potrzebne do prowadzenia działań wojennych: żywność, uzbrojenie, mundury był łakomym kęskiem ale i doskonałym celem dla partyzantów i to oni mieli podłożyć ładunek na torach i wysadzić skład. Druga teoria mówi o uderzeniu przypadkowego pocisku prowadzących w tej okolicy ostrzał czerwonoarmistów. Po latach pewnie trudno będzie ustalić, która wersja jest prawdziwa. Najważniejsze są pozostałości katastrofy, które nawet po latach mogą się upomnieć się o życie okolicznych mieszkańców.
Sam sołtys Mróz przyznaje, że jako młody chłopiec wykopywał z kolegami pociski celowo. Po co? Po to, by być zwolnionym z zajęć lekcyjnych – ktoś przecież musiał wskazać gdzie leżał niebezpieczny przedmiot. Sołtys pokazał nam również dom, zaraz obok miejsca wypadku, którego o dziwo eksplozja nie zniszczyła. Podmuch wybił jedynie szyby chociaż jednocześnie skosił cały pobliski sosnowy las.. Dom należał do rodziny sołtysa a teraz jest własnością pani Urszuli Dudy. Okazuje się, że i dla niej temat wysadzonego pociągu nie jest niczym nowym. – Kilka lat temu, jak jeszcze w Chełmcu był posterunek policji, mój syn podczas kopania doły pod kompostowników znalazł bardzo duży pocisk. Zadzwoniłam na policję. Przyjechał patrol i zapakowali pocisk do reklamówki z Reala i wsadzili do auta. Powiedzieli, że zawiozą go na posterunek. A jak uzbierają kilka to zadzwonią po saperów – opowiada. Później już systematycznie na posesji pani Urszuli wychodziły kolejne niespodzianki od odłamków, poprzez granaty do całego elementu pociągu – odpychacza, z takich, które montowane są między wagonami. – Sąsiad dostał za niego na złomie trzy tysiące – śmieje się Duda. Kobieta wspomniała również o kolejnym sąsiedzie, na którego działce wylądowała kabina lokomotywy feralnego składu.
Mając zgodę pani Urszuli postanowiliśmy sprawdzić okolice poprzednich znalezisk. Paweł Terebka dostroił wykrywacz do gruntu i otoczenia. I zaczęło się. Urządzenie natychmiast zaczęło wariować. Trudno zliczyć, ile odłamków – mniejszych i większych było dane nam zobaczyć. W miejscu, gdzie sygnał był szczególnie silny znaleźliśmy cały pocisk artyleryjski. A poszukiwania trwały zaledwie 40 minut! Biorąc pod uwagę, że penetrowaliśmy teren oddalony od torów, nie trudno sobie wyobrazić sobie co tkwi w ziemi w ich pobliżu. – Jak kolej kładła jakąś instalację to koparka co chwilę musiała przerywać pracę a pociski lądowały na boku – zaznacza Duda. – Gdy prowadzono prace przy wodociągu to nosiliśmy saperom kawę. Siedzieli tu całymi dniami i nocami z miesiąc. Pokazywali mi nawet pociski, które w rządkach składali w głębokim dole. Pierwsze dwa wysadzili tu niedaleko. Dom mi wtedy podrywał się cały w górę. Resztę zdecydowali się wywieźć dalej i tam wysadzać. Czy nie boję się tu mieszkać? Nie kopię przecież… Ale mi do domu wody podciągnąć nie chcieli bo się bali…
- Takie niewybuchy unieszkodliwia się w dołach za pomocą kontr ładunku – opowiada Terebka. Cała procedura jest przeprowadzana tak, by wszystkie odłamki zostały w ziemi. Czy pociski są niebezpieczne? Tak. Po pierwsze można pozyskać z nich trotyl. Dlatego miejsca gdzie mogą się znajdować pociski były swego czasu oblegane przez grupy przestępcze. Trotyl zachowuje swoje właściwości wybuchowe bez względu na upływ czasu a zapalniki są dostępne na czarnym runku. Dla zwykłego człowieka najniebezpieczniejsze są pociski moździerzowe, które mogą eksplodować z uwagi na zapalniki bezwładnościowe po uderzeniu. – W Niemczech wszystkie landy mają mapy, na których naniesione są miejsca potencjalnie niebezpiecznie, którymi biegła lina frontu na przykład. By na takim terenie dostać pozwolenie na budowę trzeba przedstawić zaświadczenie, że teren został sprawdzony przez specjalistów. Działają tam profesjonalne prywatne firmy saperskie – tłumaczy sposoby radzenia sobie z podobnie niebezpiecznymi terenami w innych krajach Terebka. U nas rozminowywanie terenu zakończono oficjalnie w połowie lat 60 – tych. Ładunki wywożono poza granice miast i czasem dosłownie porzucano. Teraz miasta się rozrastają a media systematycznie donoszą o kolejnych tego typu znaleziskach. Tym razem pocisk trafił w ręce specjalisty – Paweł Terebka ma uprawnienia saperskie, a policja zabezpieczyła znalezisko do czasu przyjazdu saperów.
W Polsce samorządy mogą starać się o dotacje celowe z Ministerstwa Obrony Narodowej jednak w przypadku podobnym do tego na granicy Rdziostowa i Marcinkowic, gdzie właścicielami największych połaci gruntu są RZGW, Gmina i koleje – właściciel torów niezbędna jest współpraca. Tej jednak nie ma, nawet na papierze, a samorząd musi sobie radzić z problemem sam. Koszt sprawdzenia jednego metra kwadratowego przez specjalistów to wydatek rzędu od 2 do 20 złotych. Na terenie górzystym stawka może być nawet wyższa. Ważne jest też, że gmina nie ma uprawnień do odmówienia wydania pozwolenia na budowę pozostałym właścicielom tych niebezpiecznych gruntów. Czy trzeba aż czyjeś śmierci by rozwiązać problem raz na zawsze?
Czytelników, którzy spotkali się z podobnym problemem na swoich gruntach prosimy o kontakt z redakcją pod numerem GSM: 512 800 195

Fragment z z publikacji: MIEJSCE PAMIĘCI NARODOWEJ W RDZIOSTOWIE wydanej przez Stowarzyszenie Korzenie Skrzydła

W styczniu 1945 roku Niemcy wycofali się od wschodu, bo zbliżało się wyzwolenie
Nowego Sącza. Pociągi przejeżdżały jeden za drugim. Pociąg, który
przyjechał do Nowego Sącza, zatrzymał się przy budynku kolejowym w Łąż-
ku, w którym mieszkała jej rodzina. Niemcy zauważyli z pociągu żołnierzy
radzieckich po drugiej stronie Dunajca. Wynieśli więc z pociągu dwa karabiny
maszynowe - jeden ustawili przy studni, a jeden przy budynku gospodarczym.
Mieszkańcom zabronili wychodzić z domu. Bardzo bali się strzelaniny, ale ponieważ
Rosjanie nie otworzyli ognia, Niemcy też nie strzelali. Zabrali karabiny
i wsiedli do pociągu, który powoli posuwał się w stronę Marcinkowic.
Nagle pociąg zatrzymał się przed górą, a Niemcy wybiegli z wagonów i uciekali
w stronę Grodziska i Rdziostowa. Maszynista odpiął parowóz i z jednym wagonem
odjechał w stronę Nowego Sącza (ponieważ pociąg był bardzo długi, miał
doczepione dwie lokomotywy). Za chwilę słychać było wielki wybuch. Ten
wagon, w którym była amunicja, został doszczętnie zniszczony. Całe szczęście,
że wybuchu nie było w Łążku, bo nie pozostałoby po nim ani śladu. Poniszczonych
było wiele innych wagonów. Opatrzność Boża z pewnością czuwała
i mieszkańcy uniknęli śmierci.
Z wagonów z żywnością, w których był ryż, cukier i konserwanty, Rosjanie
wynosili wszystko przez Dunajec do samochodów ciężarowych. Wynosili również
amunicję w skrzynkach. Zabroniono tam chodzić, bo było bardzo niebezpiecznie.
Wybuch był tak duży, że dwa koła od pociągu znalazły się na górze Grodzisko.

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Mieszkam na polu minowym ale ja przecież tych min nie kopię…"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]