1°   dziś 1°   jutro
Piątek, 22 listopada Marek, Cecylia, Wszemiła, Stefan, Jonatan

Mamo, czy ja będę żył? Biegnąc możesz uratować życie!

Opublikowano 26.01.2017 08:04:32 Zaktualizowano 04.09.2018 17:36:11 top

Patryk, mieszkaniec Dobczyc, w swoim dotychczasowym życiu zaznał dużo bólu i cierpienia. Chłopiec ma nowotwór mózgu, glejak nerwu wzrokowego, który z dnia na dzień rozwija się w jego głowie. Jedyną szansę na wyzdrowienie daje mu wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostałby poddany skomplikowanej operacji.

- Czas jednak jest bardzo ograniczony- jeżeli zabieg nie zostanie zrealizowany do 18 lutego br. Patryk umrze - informują orgnizatorzy akcji pomocy. - Dlatego ważna jest teraz praktycznie każda godzina.

Jak pomóc? Możesz po prostu pobiec - grupa „Rozbiegane Dobczyce” organizuje 5 lutego 2017r. (niedziela) bieg 'Piątka dla Patryka' na dystansie 5 kilometrów (dwa okrążenia). Bieg można zakończyć po pierwszym okrążeniu czyli po 2,5 km. Opłaty startowe (dorośli - 20 zł, dzieci i młodzież - 10 zł) zostaną w całości przekazane na pomoc choremu na raka Patrykowi.- Należy zaznaczyć, że podane liczby to kwoty minimalne, co znaczy, że istnieje możliwość wpłacania wyższych sum - wszystko zostanie przeznaczone na sfinansowanie chłopcu wyjazdu do USA, gdzie odbyłaby się niezbędna operacja - mówią organizatorzy.

Pobiec może każdy, kto tylko chce. - Dla nas przebiegnięcie dystansu to niewiele, a dla niego - to szansa na przyszłość. Dołóżmy cegiełkę pomocy i wygrajmy razem ten najważniejszy bieg w jego życiu – bieg po zdrowie, bieg po życie - dodają.

Więcej informacji o biegu można znaleźć tutaj

Dla tych którzy nie dadzą rady wziąć udziału w biegu ale chcieliby pomóc to można dokonywać wpłat tutaj.

Obecnie na koncie jest już ponad 800 tys. zł, potrzeba jeszcze 430 tys. zł.

O sytuacji piszą rodzice Patryka:

Mamo, czy ja będę żył? To nie jest pytanie, które zadają 6-letnie dzieci. Patryk nie jest zwyczajnym dzieckiem, ma raka, śmiertelną chorobę, która rozwija się w jego głowie. W swoim krótkim życiu widział więcej bólu, śmierci i cierpienia niż niejeden dorosły. Dzisiaj, mimo tego, że ma dopiero kilka lat, chce wiedzieć, czy ma jakiekolwiek szanse, by żyć. Na walkę o niego mamy tylko miesiąc. Jeśli do 18 lutego nie zdołamy stawić się w klinice w USA, mój synek umrze.

Nie wiem, jak mogło dojść do tego, żeby w głowie naszego synka tkwiła niezauważona, tak niewyobrażalnie groźna bomba, nie dając żadnych oznak swojej obecności. Patryk był zdrowym chłopcem, rozwijał się wspaniale, tak jak każde małe dziecko uwielbiał zabawę i spacery. Nasz wiecznie uśmiechnięty synek w tym czasie był już śmiertelnie chory, a jego życie wisiało na włosku. Gdy choroba była jeszcze tajemnicą, każdy podskok, każdy fikołek lub upadek mógł się zakończyć śmiercią. Żyliśmy normalnie, jak wszystkie rodziny, każdy dzień był czymś naturalnym, a nie darem, tak jak jest nim teraz.

Bilans czterolatka – badanie, które jest tylko potwierdzeniem, że wszystko przebiega dobrze, że dziecko jest zdrowe i świetnie się rozwija. W naszym przypadku badanie było jak katastrofa, która bolała, tym bardziej, że nikt się jej nie spodziewał. Być może dzięki Pani doktor, która badała oczka Patryka, dzisiaj nasz synek wciąż żyje. Lewe oko, to ono zdradzało coś niepokojącego, coś, czego ja wcześniej nie zauważyłam, mimo że wpatrywałam się w te oczka każdego dnia. Skierowanie do okulisty i znów taka sama reakcja. Coś tak dziwnego widzieli lekarze w oczkach naszego dziecka, że w końcu zlecili tomografię głowy. W kilka dni nasz synek z domu, oderwany od swojej codzienności, trafił na oddział neurochirurgii Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Rozpoczęły się badania.

Te kilka dni złudzeń, że może będzie dobrze, że to wszystko fałszywy alarm, były straszne, ale prawdziwy koszmar dopiero nadchodził. Zawsze w szpitalu jest ten moment, kiedy lekarz po badaniu prosi rodziców dziecka do gabinetu, pode mną nogi się wtedy ugięły. Siedzieliśmy w tym gabinecie wpatrzeni w lekarza, czekając jak na rozstrzelanie. Próbowałam czytać z twarzy, jednocześnie bojąc się tego, co zauważę. To, że to dziecko wciąż żyje, ociera się o cud. 2-centymetrowy guz mógł zagrażać już życiu Patryka, a jego miał około 9 centymetrów! Torbielowaty guz okolicy skrzyżowania i lewego nerwu wzrokowego, tak duży, że pokrywał znaczną część całego mózgu! Patryk w tym czasie już nie widział na lewe oko. Tylko cud uratował jego życie, bo każdy najmniejszy wstrząs, uderzenie, chwila nieuwagi mogły zakończyć się nagłą śmiercią dziecka. Zapytałam lekarza wprost, czy on będzie żył. Żałowałam tego pytania, bo jak mogłam oczekiwać odpowiedzi, kiedy lekarze też mieli strach w oczach. W tamtej chwili nikt nie mógł dać gwarancji, niczego zapewnić. Czas przyspieszył.


W marcu 2015 – pierwsza próba ratowania Patryka poprzez operację mózgu. Udało się, choć zagrożenie życia było ogromne. Przestrzeń po wyciętym guzie wypełniono roztworem wody, cel został zrealizowany, a lekarze, którzy operowali pierwszy raz, zaczęli się uśmiechać. Wszystko poszło zgodnie z planem, ale nie udało się pokonać guza w całości. Złośliwy nowotór, jakim jest glejak, to wyjątkowo trudny przeciwnik.

Zyskaliśmy trochę czasu, który chyba wykorzystaliśmy jedynie na to, by zagłuszać strach i tłumić ból, jaki nosiliśmy w sercach na myśl o tym, co będzie dalej. Jeśli może być coś gorszego dla matki niż zdanie – Pani syn ma raka, to jest to inne zdanie – guz w głowie państwa dziecka znowu rośnie. Zwątpienie, złość i ta przeklęta niemoc...


Zakwalifikowany do ponownego leczenia operacyjnego, niespełna rok później druga operacja i znów tylko odroczenie wyroku. Wodniak wyrównawczy w sąsiedztwie guza nie chciał się wchłaniać, wszystko szło nie tak. Kolejna wznowa i progres wzrostu był jak najgorszy sen. Rodzice dziecka chorego na raka zawsze czekają na cud, cokolwiek by się nie działo i jakkolwiek źle by nie było, wbrew wszelkiej logice na dnie serca zawsze jest nadzieja, która pomaga przetrwać.

Po drugiej operacji Patryk miał już lekki niedowład prawej strony ciała. Kolejnej operacji już nie damy rady przeprowadzić, nie chcemy go okaleczyć – mówili lekarze. W październiku znów to samo, smutne miny, złe wyniki badań, progres guza i brak perspektyw. Głowy Patryka nie można otwierać w nieskończoność. Możliwości leczenia operacyjnego zostały wyczerpane. Co teraz? Śmierć w męczarniach?


Zaproponowano nam chemię, która może zadziałać w dwojaki sposób. Leczenie chemią może zabić raka albo dziecko, bo przy tego typu nowotworach, guza niekiedy można sprowokować do wzrostu, właśnie poprzez chemioterapię. Obiecaliśmy sobie, że poruszymy niebo i ziemię, aby się udało zatrzymać to życie, które chce naszego Patryka opuścić. Patrzyliśmy na nasze w połowie ociemniałe dziecko, na jego poszytą główką, wielkie wenflony, powbijane w chudziutkie rączki. Ten widok nas zabijał, razem z nim.

Byliśmy już załamani, gdy w naszym życiu stał się cud. Mała nadzieja, ta z głębi serca, ta, która nigdy nie dała się zdławić, teraz eksplodowała. Usłyszeliśmy o terapii protonowej w Kaliforni i bez namysłu postanowiliśmy spróbować. W tej całej beznadziei, która nas otaczała, zjawił się doktor Andrew L. Chang, obejrzał wyniki, historię leczenia i powiedział: Przyjeżdżajcie, nie wszystko stracone, jeśli zdążymy, Patryk będzie miał 90% szansę na wyleczenie. Po tylu wylanych łzach, po całym tym piekle, jakie wspólnie przeżyliśmy, staje przed nami człowiek, który mówi – on będzie żył! Szok!

Rodzice dzieci chorych na raka, pytani o te najgorsze przeżycia, zawsze wspominają onkologiczne oddziały pełne umierających dzieci. Jestem matką chorego na raka dziecka i wiem, że w żadnym zdrowym dziecku nie ma takiej woli i radości z życia jak w tych maleńkich wojownikach, dla których każdy dzień bez wymiotów, zawrotów głowy i bólu jest wielkim świętem. Nie żałuje tego doświadczenia, bo to jedna z najlepszych lekcji pokory. Dzisiaj Patryk jest dojrzalszy niż jego rówieśnicy, gdy pyta o swój stan nie można rzucić lakonicznej odpowiedzi. Nasz synek wie, że jest bardzo chory i wie, że może umrzeć. Gdy tak patrzy na mnie, swoim jedynym widzącym oczkiem pytając, czy będzie żył, tak bardzo chciałabym odpowiedzieć – tak synku, będziesz, ale jeszcze nie mogę tego zrobić.

Komentarze (5)

konto usunięte
2017-01-26 09:57:53
0 1
Przydałby się numer konta fundacji. Wyjazd do Dobczyc żeby pobiegać jest nieco kłopotliwy.
Odpowiedz
bobla
2017-01-26 10:09:01
0 0
Prosimy o numer konta.
Odpowiedz
dpd
2017-01-26 10:25:30
0 0
Akcji dla Patryka jest całe mnóstwo: poprzez datki do puszek, które są w Przedszkolu nr 1 w Dobczycach oraz w trakcie zbiórek w parafiach w powiecie myślenickim (spis zbiórek: https://docs.google.com/…/1DGaxknQrjcZcE9OL9thwcXFKPV…/edit…)
- https://www.siepomaga.pl/patrykgalia
- wpłatę na konto Fundacji 'Wygrajmy siebie” Z dopiskiem 'dla Patryka'
80 1240 4650 1111 0010 7184 5718
- udział w balu charytatywnym w Nowej Wsi, bilety można jeszcze nabyć w Przedszkolu nr 1 (ul. Plac Zgody 9), biurze MGOKiS (budynek RCOS, ul. Szkolna 43) oraz w sklepie u pana Juszczaka (Rynek 20a)
- licytacje przedmiotów wystawionych na bazarku fb „LICYTACJE DLA PATRYKA - bazarek charytatywny”: https://www.facebook.com/groups/354231621623476/?notif_t=group_added_to_group&notif_id=1484513112219971
Pełna informacja znajduje się na profilu fb stworzonym dla Patryka - Patryk z Dobczyc walczy o życie
PROSIMY O ZAPRASZANIE ZNAJOMYCH DO POLUBIENIA I UDOSTĘPNIANIA PROFILU!
CZASU JEST NIEWIELE A OGROMNE PIENIĄDZE DO ZDOBYCIA!
WIERZYMY, ŻE RAZEM DAMY RADĘ :)
Odpowiedz
sony
2017-01-26 10:43:12
0 1
Tu najprościej: https://www.siepomaga.pl/patrykgalia
Odpowiedz
malyloll1
2017-01-26 20:02:20
0 0
Panie i panowie do biegu start
Odpowiedz
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Mamo, czy ja będę żył? Biegnąc możesz uratować życie!"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]