2°   dziś 0°   jutro
Czwartek, 21 listopada Janusz, Konrad, Albert, Maria, Regina

Kawka bawiła się w chowanego

Opublikowano 20.03.2016 09:27:57 Zaktualizowano 04.09.2018 19:08:50

Rozmowa z Przemysławem „Orłem” Krawińskim, autorem wystawy „Ptasie impresje”

- Skąd Pana zainteresowanie ptakami?

- W dzieciństwie interesowałem się… owadami. Z ptakami chyba tak naprawdę to rozpoczęło się od książek fantasy, w których różne ptaki się czasem pojawiały, a z biegiem czasu zacząłem coraz bardziej zwracać na nie uwagę również w realnym życiu.

- I owady zamienił Pan na ptaki? Hodował Pan kanarki, papugi?

- W przeszłości miewałem dość nietypowe ptaki jak na domowe zwierzątka - zajmowałem się między innymi krukiem i pustułką. Z takich typowych, domowych ptaków, przez dłuższą chwilę miałem nimfę, znalezioną przez znajomą, która nie mogła się nią opiekować.

- A teraz?

- Mieszkam w małym mieszkaniu, więc nie mam takich możliwości, ale mam nadzieję, że to się zmieni w przyszłości.

- Kiedyś opiekował się Pan chorymi ptakami.

- W sumie trafiło do mnie pewnie paręnaście ptaków. Zawsze zapadały mi w pamięci wszystkie krukowate z powodu swojej inteligencji i ciekawości. Trzeba było im poświęcać szczególnie dużo uwagi, żeby czegoś nie zepsuły lub nie podziobały.

- Któryś podopieczny szczególnie się wyróżniał?

- Zajmowałem się krukiem, kawką i przez chwilę wroną - a jako że kruk był największym ptakiem, jakiego miałem, to potrafił dawać w kość. Jednym z ulubionych zajęć kruka było wyrywanie części dywanu i przynoszenie mi ich „w prezencie”. W dodatku ptak cały czas domagał się uwagi - gdy go trzymałem luzem w pokoju, to siedząc przy komputerze nie mogłem obrócić głowy w stronę monitora, bo za każdym razem jak to robiłem, byłem dziobany w stopy. Kawka natomiast lubiła kraść mi ołówki, długopisy, gumki do mazania i inne drobiazgi, a następnie chować je po całym pokoju.

- Zainteresowanie fotografią wypływało z tego pierwszego?

- Początkowo chciałem mieć jakikolwiek aparat do robienia zwykłych zdjęć uwieczniających ptaki, którymi się zajmowałem. W końcu kupiłem cyfrówkę i okazało się, że był to wybór, który sprawił, że fotografią zająłem się na poważnie.

- W Nowym Sączu uczył się Pan w „Długoszu” w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Trochę nie po drodze wobec tego, czym się Pan teraz zajmuje.

- Z matematyki dobrze mi szło od małego. Generalnie byłem dosyć wszechstronny, zawsze miałem też swoje pasje. Przez rok nawet studiowałem informatykę, ale zrezygnowałem ze studiów z powodu przeprowadzki do Finlandii. Zresztą rozważałem nawet studiowanie filozofii albo anglistyki. Swoją drogą, było nie było, fizyka i optyka z fotografią ma jednak trochę wspólnego.

- Finlandia kojarzy się z krainą zimna. Skąd pomysł, żeby powędrować aż tam?
- Powód okazał się bardzo prozaiczny - przeprowadziłem się z powodu dziewczyny, Finki, którą poznałem przez internet. Niestety po paru latach rozstaliśmy się, ale ponieważ kraj mi się spodobał, to postanowiłem już tam zostać. W Finlandii mieszkam już ponad 7 lat i z perspektywy czasu myślę, że była to słuszna decyzja. Finlandia to kraj ze wspaniałą przyrodą - tysiącami jezior i lasów oraz życzliwymi ludźmi, i nawet zimno, do którego nadal nie mogę się przyzwyczaić, mnie nie odstrasza. Na szczęście do wygrzewania się są tu też słynne fińskie sauny.

- Tęskni Pan za Nowym Sączem?
- Przeprowadzka do innego kraju potrafi być ciężka - w końcu w Nowym Sączu spędziłem większość życia - tam mam rodzinę, znajomych, a miasto i okolice dobrze znam. Tutaj prawie wszystko na początku wydawało się nowe.
Brakuje mi przyrody i gór, po których zawsze lubiłem chodzić. W Finlandii dominują przede wszystkim niziny, a jedyne wzniesienia są na dalekiej północy kraju.

- Niedawno w Nowym Sączu można było zobaczyć Pana wystawę fotografii ptaków. Chyba szkoda, że autora nie było na wernisażu...

- Naturalnie chciałbym mieć możliwość bycia na własnym wernisażu, i bardzo żałuję, że nie miałem okazji opowiedzieć historii, które kryją się za moimi zdjęciami. Niestety podróżowanie nie jest tanie, więc Polskę odwiedzam raz do roku, zazwyczaj w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Na szczęście moi rodzice, którzy zawsze mnie wspierali, zgodzili się mnie zastąpić. Myślę, że dla nich to też było ciekawe doświadczenie.

- O wszystkich zdjęciach nie opowiemy, ale o jednym wybranym - jaka historia się za nim kryje?

- Dotarcie do kolonii głuptaków australijskich, nie było łatwym zadaniem. Miałem okazję porobić im zdjęcia w czasie mojego pobytu w Nowej Zelandii. Żeby do nich dotrzeć, z miasta Hastings, położonego na wschodnim wybrzeżu kraju, trzeba było dotrzeć do wzniesienia zaraz nad morzem. Ponieważ jednak droga prowadziła przez plażę, najłatwiej było tam dojechać... traktorem, ale tylko w czasie odpływów, bo inaczej trasa była nieprzejezdna. Momentami trzeba było przebrnąć przez płytką wodę, ale w końcu udało się dotrzeć do celu. Następnie trzeba było jeszcze było przejść kilka kilometrów, zanim osiągnęło się płaskowyż na wzniesieniu, na którym znajdowała się kolonia głuptaków australijskich - największa na świecie, licząca około 6,5 tysiąca par. Podczas godzinnego pobytu udało mi się zrobić kilka zdjęć.

Fot. z Arch. P. Krawińskiego.

Rozmawiała (JOMB)

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Kawka bawiła się w chowanego"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]