8°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Czy bezduszne przepisy niemal doprowadziły do tragedii?

Opublikowano 10.06.2015 14:20:41 Zaktualizowano 05.09.2018 07:21:47 TISS

Pochodząca z Sądecczyzny Jola skoczyła wczoraj (9 czerwca) z mostu w Warszawie. Chciała się zabić. Osierociłaby piątkę dzieci. Wcześniej jej rodzina zgłosiła zaginięcie, ale choć policja ustaliła miejsce pobytu kobiety, rodzinie odmówiono udzielenia jakichkolwiek informacji, bo poszukiwana sobie tego nie życzyła.

Jola i Paweł są małżeństwem od 2002 roku. Oboje pochodzą z Sądecczyzny. Zamieszkali w domu, który Paweł postawił własnymi rękami jeszcze w czasach kawalerskich. Jola od początku zajmowała się domem. Paweł ciężko pracuje za granicą. Doczekali się piątki dzieci. Najmłodsze ma 14 miesięcy, najstarsze 12 lat. Tworzyli zgodną parę. Bez większych sprzeczek, bez jakiejkolwiek patologii. On czasem pytał, czy nie zrezygnować z wyjazdów, poszukać pracy na miejscu. Choć żona nie skarżyła się, wiedział, że nie jest jej lekko, że może czuć się osamotniona, zmęczona, bo przecież przy dzieciach, przy domu zawsze jest dużo pracy, a i zwykła rutyna też może przytłoczyć. Ona wtedy pytała tylko: jak sobie poradzą, bo pensje w Polsce są bardzo niskie. On proponował wynajęcie niani, tak by Jola mogła poszukać jakiegoś zajęcia chociaż na kilka godzin.

***

Pierwszy niepokojący sygnał pojawił się w lutym. Paweł spał jeszcze z dziećmi, gdy Jola wyszła z domu bez słowa i zniknęła na tydzień. Pojechała do siostry, chciała się oderwać od wszystkiego, odpocząć. Pawłowi nie było łatwo pogodzić się z tym wybrykiem, ale starał się zrozumieć, popatrzeć na wszystko jej oczami. Przełknął to jako gorzką nauczkę. Życie wróciło na stare tory. Paweł znowu zaproponował, że zrezygnuje z pracy wyjazdowej. Jola nie podjęła tematu.

Prawdziwy dramat rozegrał się w maju. Para zdążyła jeszcze wspólnie wyprawić komunię synkowi. Paweł twierdzi, że uroczystość była bardzo udana. Zaraz po niej znowu wyjechał do pracy. Już za granicą dowiedział się, że w domu interweniowała policja. Jola pokłóciła się z siostrą przez telefon, a ta z niewiadomych przyczyn, z głupoty, przez zawiść czy mściwość zadzwoniła na policję i doniosła, że Jola jest pijana a pod opieką ma dzieci. Paweł nie krył zaskoczenia, nie potrafił zrozumieć co się stało. Jola nigdy dużo nie piła. - Jak każdy: pół piwa czy lampkę wina przy jakiejś okazji – ręczy za żonę. Równie zaskoczona była rodzina i znajomi pary. Policja powiadomiła opiekę społeczną, padła groźba o odebraniu dzieci, pomoc społeczna wezwała Jolę. Ta miała się stawić w urzędzie. To był 26 maj, dzień matki. Jola odebrała dzieci ze szkoły i całą piątkę zostawiła pod opieką cioci, której przekazała, że musi załatwić coś w urzędzie. Mijały godziny. Jola nie wracała. Ciotka zaczęła się niepokoić, dzwonić. Bez skutku. Dowiedziała się jedynie, że do opieki społecznej też nie dotarła. Paweł odchodził od zmysłów. Obdzwonił bliskich, wszystkich znajomych, ci też zaalarmowani starali się pomóc. - Planowaliśmy wspólny wyjazd na całe wakacje. Jola bardzo się cieszyła...

Bezduszne prawo

Po dwóch dniach Paweł zgłosił zaginięcie Joli na policję. - Nawet nie chcieli go przyjąć, papierów im się chyba nie chciało wypełniać, bo to cały plik – wspomina z żalem. Sam przeszukał całe mieszkanie. Miał nadzieję, że znajdzie jakąkolwiek wskazówkę: list, dokument, coś, co by mogło wyjaśnić jej zaginięcie. Okazało się, że Jola nie zabrała ze sobą nic poza telefonem córki i 2 tysiącami złotych. Nie wzięła żadnych ubrań. Kilka dni później Paweł zupełnie przez przypadek znalazł ich auto. - Stało w Łącku, w samym centrum – relacjonuje. Mężczyzna nie może zrozumieć, dlaczego samochodu wcześniej nie namierzyła policja. - Przecież mieli jego dane, numery rejestracyjne. Policjant jeszcze dzwonił do mnie czy to był van czy kombi.

Paweł wynajął lawetę i przewiózł auto pod dom. - W końcu zadzwoniła do mnie policja. Poinformowali mnie, że skontaktowali się z Jolą, że jest cała i zdrowa, ale nie chce się z nikim widzieć, dlatego nie mogą mi dać jej adresu.

Dla Pawła to był wstrząs. - Bo jak to? Można po prostu sobie zniknąć? Tak bez słowa? To jak ja bym teraz zostawił dzieci samopas i poszedł w świat, to nic się nie dzieje?

Choć policja oficjalnie zamknęła sprawę 4 czerwca, Paweł, jego bliscy i koleżanki Joli postanowili szukać kobiety na własną rękę. Paweł trzyma się twardo, nie daje sobie prawa do słabości. Skupia się na dzieciach. Młodsze nie bardzo rozumieją co się dzieje, myślą, że mama po prostu wyjechała na kilka dni. Tylko najstarszy syn wie i rozumie, że dzieje się coś złego. Ala, jedna z najbliższych koleżanek zaginionej opublikowała komunikat o zaginięciu Joli na Facebooku. - Ją chyba to wszystko teraz przerosło. Myślę, że mogła się czuć trochę zaniedbana. Paweł ciągle za granicą, ona tutaj z piątką dzieci. Zazwyczaj sama. Odzew na jej internetową akcję była natychmiastowy. W ciągu jednego dnia post udostępniło kolejnych tysiąc osób!

Gdy rozmawiamy, Ala nie chce złego słowa powiedzieć na Pawła. Jest przekonana, że w domu Joli nic złego się nie działo, bo przecież pewnych rzeczy nie da się ukryć. Może Jola wyjechała przez ten nieszczęsny incydent z alkoholem i policją? Bała się komentarzy, plotek? Bo pić, na pewno nie piła. Pytamy Pawła czy to możliwe, by Jola związała się z kimś innym. Mężczyzna w to nie wierzy. Ala też nie. Choć do Pawła docierają teraz najróżniejsze historyjki. Wspomina tylko, że mama Joli zaginęła bez wieści we Włoszech. Czy trauma z przeszłości znalazła odbicie w jej życiu?

Czy dramatu można było uniknąć?

Minęły zaledwie minuty od naszego spotkania z bliskimi Joli, gdy do Pawła przyjechali policjanci z informacją, że Jola skoczyła z mostu w Warszawie! Na szczęście dzięki natychmiastowej reakcji świadków dramatu i akcji WOPR udało się ją uratować. Jest w szpitalu. Pierwsze badania wykluczyły poważniejsze skutki jej desperackiego kroku. Była trzeźwa, nie była pod wpływem żadnych środków odurzających. Po kilku kolejnych godzinach Pawłowi udało się skontaktować z lekarzem, pod którego opieką jest Jola. Mężczyzna zaklinał ją, by nie pozwoliła Joli wypisać się na własne żądanie. To jednak może się okazać niemożliwe, Jola nie jest ubezwłasnowolniona. Paweł liczy na to, że trafi pod opiekę psychiatry albo psychologa czy terapeuty, któremu uda się nawiązać z nią kontakt, dowiedzieć się, co pchnęło ją niemal do grobu. Gorąco wierzy w to, że ich życie uda się odbudować. - Może coś przeoczyłem, czegoś nie zauważyłem? - bierze na siebie część odpowiedzialności, ale nadal jest też przekonany, że gdyby wcześniej wiedział, gdzie jest żona, że gdyby policja w jakikolwiek sposób umożliwiła kontakt z zaginioną jemu albo wskazanej przez nią osobie z grona bliskich, do dramatu w Warszawie by nie doszło.

Prawo nie daje dojść do głosu sercu

Jak wyjaśnia Anna Walczewska z policji w sprawie zaginionych osób Policja działa na podstawie zarządzenia nr 124 Komendanta Głównego Policji „w sprawie prowadzenia przez Policję poszukiwania osoby zaginionej oraz postępowania w przypadku ujawnienia osoby o nieustalonej tożsamości lub znalezienia nieznanych zwłok oraz szczątków ludzkich”.

W myśl tego aktu prawnego, zakończenie poszukiwania osoby zaginionej następuje, gdy „(..)odnaleziona, pełnoletnia i nieubezwłasnowolniona osoba zaginiona nie wyraża zgody na ujawnienie osobie uprawnionej (tj. np. członkowi rodziny, który zawiadomił Policję o zaginięciu) swojego aktualnego miejsca pobytu”.

- Policjant po znalezieniu osoby zaginionej ma obowiązek najpierw poinformować osobę zaginioną, że jest poszukiwana, a po poznaniu jej decyzji co do kontaktu z rodziną, przekazać rodzinie za pośrednictwem jednostki policji prowadzącej sprawę zaginięcia tylko te informacje, na które osoba zaginiona wyraziła zgodę. Jeżeli osoba nie chce kontaktować się z rodziną i nie chce podawać aktualnego miejsca pobytu, policjant nie może takiej informacji udzielić - podkreśla raz jeszcze Walczewska.

Ale to nie wszystko. Niezależnie od okoliczności, w opisanej przez nas historii bohaterami są przecież i dzieci, policja nie ma podstaw prawnych aby zmusić do kontaktu z rodziną osobę zaginioną. Nie istnieje żadna procedura prawna nakazująca osobie dorosłej i nieubezwłasnowolnionej, która dobrowolnie i świadomie odeszła z domu nawiązanie kontaktu z rodziną. Natomiast w kwestiach rodzinnych istotnymi są przepisy Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego w sprawach których rozstrzyga Sąd Rodzinny.

Policjantka zapewniła również, że Paweł jest na bieżąco informowany o stanie zdrowia żony...

Dla dobra rodziny zmieniliśmy personalia.

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Czy bezduszne przepisy niemal doprowadziły do tragedii?"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]