21°   dziś 22°   jutro
Piątek, 03 maja Maria, Mariola, Ireneusz, Antonina, Nina

Mój Belfer - znani o swoich latach szkolnych

Opublikowano 14.10.2011 11:49:41 Zaktualizowano 05.09.2018 08:21:16

Znani Sądeczanie wspominają swoich nauczycieli.

Katarzyna Zielińska – aktorka, absolwentka Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Curie-Skłodowskiej w Starym Sączu:
- Lata szkolne wspominam bardzo dobrze dzięki temu, że zawsze trafiałam na świetnych nauczycieli. Najlepiej jednak pamiętam tych, którzy dali mi jakąś mądrość życiową, z której korzystam do dzisiaj. Pierwszym takim pedagogiem był dla mnie pan Stanisław Dąbrowski. Najpierw uczył mnie w szkole podstawowej muzyki, a później przez kilkanaście lat uczył mnie gry na pianinie. Miał bardzo duży wpływ, na to, co teraz robię, bo dzięki niemu potrafię patrzeć na wszystko przez pryzmat muzyki.
Doskonale też pamiętam profesorki z mojego liceum. Wszystkie zawsze świetnie wyglądały. Podziwiałam je za styl i klasę. Szczególnie profesor Domańska. Ona też przekazała mi ogromną wiedzę o świecie. Uczyła polskiego, ale robiła to zupełnie inaczej niż wszyscy. U niej nie było zakuwania. Ona opowiadała, a my słuchaliśmy. Dzięki temu do dzisiaj bardzo dużo wiem o literaturze i kulturze, mogę korzystać z tej wiedzy biorąc udział w programie „Kocham Cię Polsko”. Pamiętam też panią profesor Nowak. Uczyła chemii. Ja się chemii zawsze strasznie bałam, ale na profesorkę patrzyłam z podziwem, bo każdego dnia – czy zima czy lato, czy słońce czy deszcz – przyjeżdżała do szkoły na rowerze. To naprawdę robiło wrażenie!


Ks. Andrzej Jeż − biskup pomocniczy diecezji tarnowskiej, doktor nauk teologicznych:
- Dopiero po latach człowiek zdaje sobie sprawę, jaki ogromny wpływ na nasze życie mają nauczyciele. Szczególnie ci, zajmujący się naszą wczesną edukacją. Oni nie tylko przekazują nam wiedzę, ale - co ważne – wychowują nas. Bardzo miło wspominam panią Irenę Biedroń, która zajmowała się nauczaniem początkowym. Odegrała szczególną rolę w moim życiu. Patrząc na nią, dało się zauważyć, że była trochę jak matka. Starała się nam pokazać to, co w życiu jest najważniejsze. Otworzyła nam oczy na świat – nauczyła czytać i pisać. Dzięki temu mieliśmy szansę więcej się dowiedzieć i zrozumieć.
W następnych latach szkoły podstawowej, spotkałem kolejną wspaniałą osobę. Pani Zofia Szumilas była moją wychowawczynią. Uczyła polskiego. Niesamowicie zwracała uwagę na przekaz wiedzy, starała się wpoić nam system wartości ogólnoludzkich. Pokazywała nam jak ważne są wartości chrześcijańskie. Zapamiętałem ją jako osobę bardzo spostrzegawczą. Potrafiła uchwycić w każdym z nas indywidualne zainteresowania i zdolności. Pozwalała nam, a nawet zachęcała do rozwoju naszych talentów. To było o tyle niesamowite, że nasza klasa była liczną grupą, składającą się z bardzo różnych charakterów.
Bardzo cenię sobie to, że nigdy nie odczuwałem presji i przymusu w działaniu moich nauczycieli. Byli bardzo dobrymi pedagogami. Potrafili współpracować z uczniem i poświęcali mu dużo czasu, także poza zajęciami szkolnymi. Cała sztuka polegała na tym, że bez nacisku, konsekwentnie osiągali swoje cele edukacyjne.


Józef Oleksy - były premier:

- Bardzo dobrze pamiętam kilku nauczycieli z okresu szkoły podstawowej, kiedy mieszkałem  w Nowym Sączu. Małżeństwo państwa Ługaczów uczyło mnie matematyki, chemii i historii, jednak szczególnie imponował mi ksiądz Wygnaj, który znakomicie znał język migowy i specjalizował się w nauczaniu oraz posłudze dla ludzi głuchoniemych. Zafascynowała mnie ta sprawa i problemy z jakimi się stykał. Bardzo trudno jest przekazać idee religijne i cały system wartości osobom o ograniczonych możliwościach kontaktu ze światem zewnętrznym. Najbardziej zastanawiający był dla mnie sposób, w jaki ksiądz Wygnaj spowiadał, bo nie mógł tego przecież robić w konfesjonale. Moją szkołą średnią było niższe seminarium duchowne w Tarnowie. Skończyłem tam trzy klasy, ale na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, w którym miałem zdawać maturę, rozwiązano szkołę. Po wielu upokorzeniach (nie przyjęto mnie do liceum nr I im Długosza w Nowym Sączu ani do liceów w Starym Sączu i Limanowej) maturę zdałem ostatecznie w I Liceum Ogólnokształcącym im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. W obydwu szkołach spotkałem wielu wspaniałych nauczycieli.


Alicja Derkowska – doktor nauk matematycznych, prezes Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego:

- Szkołę podstawową zaczynałam w późnych latach czterdziestych w Łodzi. Chodziłam do zupełnie zwykłej szkoły i mieliśmy zupełnie zwykłych nauczycieli. To byli dobrzy ludzie z dużą wiedzą. Ale dopiero w liceum odkryłam, co chcę robić w życiu, a to za sprawą mojej ukochanej wychowawczyni. Danuta Adamus była młodą matematyczką. Bardzo skromną, niepozorną, ale stanowczą i sprawiedliwą osobą. Bardzo lubiłam matematykę. Rozwiązywanie zadań nie sprawiało mi problemów. Moja przyjaciółka, z którą siedziałam w ławce uważała, że jest humanistką i nie da rady nauczyć się matematyki. Starałam się jej pomóc przed klasówką. Ale Bogna w trakcie sprawdzianu wpadała w totalną panikę i wszystko zapominała. Prosiła mnie o pomoc. Siedziałyśmy w jednej ławce, więc pozwalałam jej odpisywać. Wtedy się uważało, że ten, kto umie powinien pomóc temu, kto nie umie. Pomagałam jej, aż do pewnego dnia. Pamiętam go doskonale. Ten dzień wpłynął mocno na moje życie. Ukochana wychowawczyni, rozdając klasówki, powiedziała do mnie: „Bogna od ciebie ściągała i ty jej na to pozwoliłaś. Nie spodziewałam się tego po tobie”. To był moment, w którym strasznie się poczułam. To mnie bardzo zabolało. Zależało mi na szacunku pani Adamus. Było mi wstyd. Postanowiłam więcej tego nie robić – nie dawać ściągać. Przyszłam do klasy i publicznie oświadczyłam, że nikomu, nigdy  nie będę pomagać na klasówce. I tak się stało – przez całe cztery lata nie dałam nikomu odpisać na sprawdzianie.
Miałam też wspaniałą nauczycielkę łaciny. Kazimiera Nowakowska była prawdziwą damą. Kiedy przychodziła na lekcje niosła filiżankę kawy na spodeczku, pod pachą dziennik, a przez rękę miała przewieszoną czystą ściereczkę, którą rozkładała na krześle i dopiero na tym siadała. Uczyła nas czytania tekstów łacińskich ze zrozumieniem, mów Cycerona, poezji Owidiusza. Pisałyśmy do siebie kartki z wakacji po łacinie. To była niesamowita kobieta.


Zbigniew Kazimierz Wrona – poeta:
- Ona, pani profesor Jadwiga Kowalczyk, nasza wychowawczyni, nauczycielka języka polskiego w I Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Orkana w Limanowej jest mi bardzo bliska, choć obecna już w świecie przyszłym. Uczyła nas szacunku i wdzięczności, dobroci i godności, uczyła sztuki życia. Poświęcała nam bardzo wiele czasu. Chodziliśmy razem na wycieczki i ogniska. Chciała nam przekazać to, że radio i telewizja nie zastąpią śpiewu skowronka, a ranek najpiękniej budzi się nad Miejską Górą. Uczyła patriotyzmu. Wszczepiała miłość do Ojczyzny dużej i małej. Chyba wszyscy w klasie należeliśmy do kółka teatralnego, które prowadziła pani profesor. Organizowała wieczorki poezji poświęcone poetom polskim. Bardzo często była odpowiedzialna za przygotowanie akademii z okazji narodowych rocznic i świąt. Dobrze pamiętam półmrok, zapach tamtych świec i cichą melodię mazurków Chopina. Jak wiele mądrości trzeba było mieć w sobie, aby w tamtych czasach przekazać całą prawdę o wartościach, o rzeczach najważniejszych, aby używając niewielu słów, powiedzieć wszystko. Uczyła znaczenia i wartości poszczególnych słów, nie tylko tych wypowiadanych w wierszach, ale i tych wypowiadanych w życiu codziennym. Uczyła, aby wypowiadane słowa nigdy nie były jak zdziczałe wino. Aby były łagodne i stanowcze, jednoznaczne i proste. Dawała wiele cennych wskazówek na przyszłość, jak choćby tę, że aby dobrze przeżyć życie, trzeba się dobrze rozumieć.


Andrzej Kulig - pochodzący z Limanowej profesor Politechniki Warszawskiej:
- Początki mojej edukacji to limanowska „jedynka”. W latach 1962-1970 uczęszczałem do Szkoły Podstawowej nr 1 im. Marii Konopnickiej w Limanowej. Moją wychowawczynią w klasie IV i V była Aleksandra Maria Kozłecka. To między innymi Jej zawdzięczam dobrą znajomość podstaw matematyki i chyba Ona jest też główną „sprawczynią” moich tęsknot do gór wysokich. Dzięki Niej w 1966 r. wyjechaliśmy na kilka dni do Zakopanego i zamieszkaliśmy w schronisku na Hali Ornak. Pierwszy raz zobaczyłem wówczas Tary Wysokie i Zachodnie. Byłem oczarowany. W roku 1970 trafiłem do Technikum Rachunkowości Rolnej w Marcinkowicach. Języka polskiego, ale też historii regionu i przywiązania do Małej Ojczyzny, uczył nas Profesor Józef Gościej – współtwórca i kustosz Szkolnego Muzeum Historycznego w Zespole Szkół Rolniczych w Marcinkowicach. W tej edukacji, parafrazując Juliusza Słowackiego, nie chodziło tylko o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Po stokroć ważniejsze było to, aby ta głowa faktycznie myślała. Od blisko 25 lat utrzymuję stały kontakt korespondencyjny z profesorem Józefem Gościejem. Każdy Jego list jest dla mnie źródłem informacji o wydarzeniach z Marcinkowic, dokonaniach absolwentów szkoły oraz kwitnących jaśminach i tulipanowcu amerykańskim w kolorach jesieni. Bardzo rzadko można spotkać nauczyciela, który z takim zaangażowaniem śledzi losy swoich uczniów. Po latach, zza wymagającego belfra, w stosunku do którego czuliśmy duży respekt, wyłonił się społecznik, pasjonat oraz ciekawy i życzliwy człowiek. Miałem ogromne szczęście oraz dużą przyjemność spotkać na drodze swojej edukacji kilku wspaniałych nauczycieli i wychowawców. To oni dali mi skrzydła. Dlatego o nich pamiętam, szczególnie podczas górskich wypraw oraz w dniu, gdy rozbrzmiewają słowa pieśni: „Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus”.


ks. Kamil Wróbel – wikariusz w Łabowej:
- Wielu przeżyłem w swoim życiu nauczycieli. Począwszy od ośmiu lat nauki w szkole podstawowej (dzięki Bogu nie zostałem „złapany” przez reformę), równocześnie osiem lat szkoły muzycznej, następnie przez 4 lata liceum i 6 lat studiów. Wszystkich jednak wspominam z niemałym sentymentem. Bez wątpienia jednak muszę przyznać, że moi profesorowie licealni, uczący w limanowskim „Ekonomie” wysuwają się znacząco na prowadzenie. Miałem szczęście bowiem być uczony przez tzw. starą kadrę, co jak pokazuje doświadczenie i czas było rzeczą doskonałą. Potrafili oni zawsze zmotywować człowieka odpowiednio do pracy, nie tylko stawiając negatywną ocenę. Mieli szczególny dar i umiejętność rozbudzania w sercu młodego licealisty, także w moim, zdrowych ambicji, prowadzących do prawdziwego zdrowego współzawodnictwa.
Czas limanowskiego liceum był również czasem stałego poszerzania zainteresowań oraz utrwalania tych, które już posiadałem. Służyło temu chociażby angażowanie się w pracę zespołu muzycznego Consonas działającego w ZS nr 1. Zespół był prowadzony przez Pana Leszka Mordarskiego - człowieka z prawdziwą pasją, którą bez wątpienia była muzyka w każdej postaci. Taki człowiek naprawdę potrafił zachęcić do wytrwałego ćwiczenia oraz pokazywał swoim przykładem, że tylko ciężka praca może doprowadzić do sukcesu.


Fot.: Archiwum

Zobacz również:

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Mój Belfer - znani o swoich latach szkolnych"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]