9°   dziś 12°   jutro
Czwartek, 25 kwietnia Marek, Jarosław

'WalkMan': Kto to jest muzyk?

Opublikowano 20.09.2011 07:14:20 Zaktualizowano 04.09.2018 16:35:07

Rozmowa z Katarzyną Stanek, 18-letnią wokalistką sądeckiego zespołu WalkMan, oraz Łukaszem Wółkiewiczem, menadżerem i basistą grupy.

Ponad rok temu zostaliście wyróżnieni i wyjechaliście na Międzynarodowy Festiwal Sztuki do Jerozolimy, by reprezentować Nowy Sącz. Graliście wśród gwiazd światowego formatu. Wtedy jeszcze w składzie byli sami panowie. Od tego czasu wiele się zmieniło, ale nadal nie udało się wyjść za bardzo poza region. Dziś jesteście gotowi podbić polską scenę muzyczną?

Łukasz: Zmiany musiały nastąpić. Coś w zespole nie do końca grało. Gdy odszedł wokalista, postanowiliśmy zorganizować jam session. Zaprosiliśmy na niego wokalistów z różnych zespołów. Przyjechali ludzie nie tylko z Nowego Sącza, ale nawet Krakowa. Oczywiście sami faceci, bo jakoś w ogóle nie braliśmy pod uwagę, że może z nami śpiewać wokalistka. W trakcie imprezy ktoś podszedł do mnie i zapytał, czy moglibyśmy dopuścić do śpiewanie tę dziewczynkę, i wskazał na Kasię, która gdzieś z boku przyglądała się wszystkiemu. Dlaczego nie? Zaśpiewała „Highway to Hell”. Wszyscy obecni na jam session wokaliści schowali się pod stoły.

Kasia, dziewczynko o głosie… wampirzycy, jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Katarzyna:  W klubie, w którym grali akurat chłopcy, zjawiłam się przypadkiem. Po prostu usłyszałam muzykę i postanowiłam zajrzeć, zobaczyć, co się dzieje. Stanęłam z boku i tylko się przyglądałam. W końcu zapytałam jednego chłopaka z zespołu, którego znałam tylko z widzenia, z autobusu, czy mogę zaśpiewać. Z ciekawości, żeby się sprawdzić. Zagrali, zaśpiewałam. Mnie się spodobało, chłopakom chyba też, bo Łukasz zapytał, czy nie moglibyśmy podjąć współpracy. Po próbach stwierdziłam, że to ma sens i warto włożyć w ten zespół swoją energię. I tak to się skończyło.

ŁW: I tak to się rozpoczęło.

KS: Skończyły się moje poszukiwania muzyczne. Znalazłam zespół, w którym chcę śpiewać. 

Zmiany zaowocowały wydaniem demo, teraz trzeba zadbać o promocję…


ŁW: Pochwalę się jeszcze, że mamy też nowego perkusistę, który jest endorserem polskiej firmy robiącej pałeczki – jeszcze nikomu w Nowym Sączu to się nie udało. Przed nagraniem demo, spróbowaliśmy dwukrotnie swoich sił w programie telewizyjnym „Must Be The Music”. Nie udało się. Producenci show parę razy zasugerowali nam, żebyśmy zagrali jakiś znany utwór, wskazali nawet czyj. Nie zgodziliśmy się. Zaprezentowaliśmy własny. Jurorka Kora stwierdziła, że wokal Kaśki przypomina jej śpiew Chylińskiej, a ona za nią nie przepada. Poza tym królowa rocka może być tylko jedna.

KS: Od strony technicznej stwierdziła, że jest wszystko w porządku. Czepiała się detali.

Musiało się podobać, bo Elżbieta Zapendowska, która również was oceniała, byle kogo nie chce uczyć, a Kasi po udziale w programie udało się dostać do niej na lekcje.

KS: To prawda. Wszyscy, z którymi rozmawiałam przed zajęciami, mówili, że jest bardzo bezpośrednia i jeżeli coś jej nie będzie pasowało, od razu powie. W momencie, gdy usłyszała, że chodzę do szkoły muzycznej II stopnia na wydział operowy, przeraziła się. Bała się, że w moim rozrywkowymi śpiewaniu będę miała zalążki klasyczne. Na szczęście nic takiego nie dostrzegła, ale kazała zrezygnować ze szkoły.

Zrezygnowałaś?

KS: Powiedzmy, że stale szukam szkoły, która pomoże mi się rozwijać. Jeszcze w Nowym Sączu takiej nie znalazłam. Jeżdżę też na lekcje do Marcina Jakiewicza, którego poleciła mi Elżbieta Zapendowska. To mój drugi nauczyciel. 

Wasz występ jednak nie został wyemitowany w telewizji. Ten sposób promocji, który wielu uważa za jedyny możliwy w dzisiejszych czasach, spalił na panewce. Jedyny?

ŁW: Z jednej strony to faktycznie mocna forma promocji. Z drugiej widzimy, jak takie programy zmieniają ludzi. Rzeczywiście chcieliśmy się w ten sposób wypromować, ale teraz nie widzimy w tym sensu. Nie mogliśmy pozwolić, aby producenci wymusili na nas, byśmy zagrali tak, a nie inaczej. Czy jesteśmy gotowi poświęcić swoją muzykę, swoją pracę, po to żeby w ogóle zaistnieć? Wierzę, że jeśli będziemy grali tak jak dzisiaj - kiedy publiczność, nie mając jeszcze naszej płyty, śpiewa z nami nasze utwory - to się uda. Dobra muzyka sama się obroni. Choć wypromowanie siebie może zająć nam trochę więcej czasu.

Jaką przyjąć strategię, żeby była skuteczna i nie zahaczała o telewizyjne show?

ŁW: Staram się być menadżerem, przedstawicielem zespołu. Próbujemy swoich sił w różny sposób, myślę że wiem, jak to zrobić. Szczegółów zdradzać nie chcemy. Wystarczy dodać, że po koncercie w Kuźni w Nowym Sączu, dostaliśmy zaproszenie do Jasła na Krushfest. Gramy tam za dwa tygodnie. Wystąpimy też po raz kolejny w klubie muzycznym Lizard King w Krakowie, a to marzenie wielu zespołów. Za kilka dni ponadto będzie można posłuchać naszych autorskich utworów na stronie internetowej: www.walkmanband.com, również Facebooku, Youtube czy Myspace.

Łukasz, wyjechałeś do Stanów Zjednoczonych, tam miałeś robić karierę. Myślisz, że to, czego nie udało się osiągnąć w Ameryce, uda się w Nowym Sączu?

ŁW: Mój wyjazd do Stanów nie okazał się całkowitą porażką życiową. Zaryzykowałem bardzo wiele, inni moi koledzy pokończyli szkoły muzyczne, zdobyli dyplom, a ja… doświadczenie. I tego mi nic i nikt nie odbierze. Jako 20-latek grałem w Polsce z Natalią Niemen, Mietkiem Szcześniakiem. To muzycy, którzy z nimi pracowali, zasugerowali, żebym wyjechał z Sącza. Ale mówili o Warszawie czy Gdańsku, a ja puściłem się na głęboką wodę. W USA zaczynałem od zera. Odwiedzałem sklepy muzyczne, szukałem kontaktów i w krótkim czasie grałem już z trzema amerykańskimi kapelami. Tam zrozumiałem, że być muzykiem, nie oznacza wcale posiadać dyplom ukończenia szkoły muzycznej. A w Polsce takie jest myślenie. Po jakimś czasie związałem się z zespołem, który pracował ze znanym producentem muzycznym Dougiem Petrucci, który m.in. wylansował utwór „It’s my life” Bon Jovi czy "Living on the prayer". Porzuciłem pracę, zaryzykowałem wszystko, co miałem, bo mieliśmy podpisać duży kontrakt. Jednak kończyła mi się pięcioletnia wiza, a grupa zamiast zainwestować w moje dokumenty, pomóc, usunęła mnie z zespołu. W jednej chwili straciłem wszystko. Kiedy producent się o tym dowiedział, zerwał z nimi umowę. Nikt nic nie osiągnął. Ja wyjechałem do Chicago i grałem już z Polonią. Tam znów moje drogi zeszły się z Joachimem Menclem, znanym polskim klawiszowcem jazzowym. Powiedział, bym wracał do Polski. Wróciłem. Jakiś czas temu poznałem młodych uzdolnionych ludzi i wierzę, że uda się z nimi wiele osiągnąć. 

Jesteś muzykiem?

ŁW: Tak, jestem muzykiem.

Kasia, jesteś muzykiem?

KS: Raczej artystą. Jeśli chodzi o zawód muzyk – kształcę się. Takie są polskie realia - jest papier, jest tytuł.

ŁW: Bzdura. Takie jest tylko myślenie.

KS: Owszem, ludzie chcą widzieć papier nie człowieka. Ale nie mogę się nazwać muzykiem.

ŁW: Ostatni koncert Baciarów w Korzennej ściągnął 8 tysięcy ludzi. Żadna z osób grających w grupie nie ma wykształcenia muzycznego, a wylansowali 10 hitów.

KS: Nie porównuj nas do Baciarów.

ŁW:  Nie porównuję. Oni są innego pokroju muzykami, ale są. Nergal też nie jest według ciebie muzykiem? A przecież to z wykształcenia historyk.

KS: Możesz robić muzykę, nie  będąc muzykiem, nikt ci tego nie zabroni. Mówię jak jest.


Fot.: Archiwum DTS

Zobacz również:

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"'WalkMan': Kto to jest muzyk?"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]