14°   dziś 17°   jutro
Piątek, 29 marca Wiktoryn, Wiktoryna, Helmut, Eustachy, Zenon

Tyle dzieci czeka z wyciągniętą rączką, a ty okna myjesz

Opublikowano 24.09.2016 11:20:10 Zaktualizowano 04.09.2018 18:31:04
0 2736

Ile ich było? 36 - 12 dziewczynek i 24 chłopców. Wszystko to „dzieci” Aleksandry i Andrzeja Grińskich z podsądeckiego Paszyna.

Ich i nie ich dziecko

- 16 lat temu nie myślałam, że tak to będzie wyglądać – wspomina Aleksandra Grińska. - Mieszkaliśmy w Sączu w blokach w M3. Mieliśmy trzy córki – nastolatki. Od lat pracowałam w sklepie, nie myślałam o zmianach. A tu pięknego słonecznego lata myję okna i widzę swoją koleżankę z mężem i z niemowlakiem. Zdziwiłam się, skąd to maleństwo u nich. Oni zaczęli się śmiać i żartować, że to ich i nie ich. A mąż koleżanki dodał: Tyle dzieci czeka z wyciągniętą rączką, prosząc o pomoc, a ty okna sobie myjesz. Te słowa pamiętam do dziś… To oni powiedzieli mi, że ośrodek adopcyjny potrzebuje rodzin krótkoterminowych, czyli na czas trwania postępowania sądowego.

To był impuls. Nie mogła przestać o tym myśleć. Opowiedziała wszystko mężowi i dzieciom, a córki od razu zaczęły klaskać w ręce i prosić: Mamuś, zgódź się, będziemy mieć dzidziusia. Mąż był sceptyczny, bo ledwo odchowali swoje córki, znowu miało się zacząć – z karmieniem, pieluszkami, ząbkowaniem. Ale w końcu stwierdził: Jak chcecie to ja też się zgadzam.

Dziewięć miesięcy przygotowań

Od razu następnego dnia zgłosili się od ośrodka adopcyjnego. Tam dowiedzieli się, jakie dokumenty są potrzebne, jakie kursy muszą odbyć, jak cały proces rodzicielstwa zastępczego wygląda.

- Kurs trwał 9 miesięcy, tyle ile ciąża kobiety. Bardzo mi się to podobało, to taki czas przygotowań na przyjście dziecka – wspomina Aleksandra Grińska.

Po przejściu szkoleń i końcowym teście psychologicznym, usłyszeli: A co byście powiedzieli, gdybyśmy pojechali teraz zobaczyć, jak mieszkacie?

- Podobno miałam minę niewyraźną, bo pomyślałam, że jest 9. rano, moje dziewczynki są w łóżkach, pewnie jest bałagan. Przyjechaliśmy do mieszkania, a panowie śmiali się z mojego przerażenia. Powiedzieli, że właśnie o to im chodziło, żeby zobaczyć jak tak zwyczajnie na co dzień żyjemy. Potem notowali wszystko, że mamy telewizor, dywan. Okazało się, że sprawdzali, czy przypadkiem nie chcemy być rodziną zastępczą dla pieniędzy – wspomina Grińska.

Pierwszy uśmiech niemowlaka

Kolejny etap mieli za sobą. Zostali zaakceptowani. Teraz musieli czekać na telefon z ośrodka adopcyjnego.

- W listopadzie zostaliśmy zaakceptowani a w lutym dostaliśmy pierwszy telefon. Usłyszałam: Jest dzieciątko, którym trzeba się zająć, tylko jest problem. Zaniepokoiłam się, co się stało, mieliśmy przyjść na spotkanie po pracy. Okazało się, że „problemem” było to, że jest to dziecko pochodzenia romskiego. Dla nas to nie był żaden problem, przecież to po prostu dziecko. Dali nam jednak czas do namysłu. Następnego dnia rano pojechaliśmy po miesięcznego Andrzejka. Nasze pierwsze spojrzenie i… zobaczyłam uśmiech w oczach tego niemowlaka. Andrzejek był pierwszym dzieckiem. Był u nas 8 miesięcy, potem trafił do adopcji do polskiej rodziny. A my dojrzewaliśmy krok po kroku do tego, czym zajmujemy się teraz – opowiadają Grińscy.

„Bujek” i ciocia są fajni

Zaczynali jako zwykła rodzina zastępcza. Nie dostawali pensji, nie było ubezpieczenia, choć trzeba było zrezygnować z pracy. Otrzymywali jedynie niewielki zasiłek na dzieci. Ale nie narzekali, radziliśmy sobie dobrze. Potem zostali przekształceni w pogotowie rodzinne, czyli rodzinę zastępczą, która opiekuje się dzieckiem przez rok, w czasie którego zapadają decyzje, czy dziecko trafia do adopcji, czy do innej rodziny zastępczej. Okazało się jednak, że na pogotowie rodzinne nie ma takiego zapotrzebowania. Zostali więc rodziną zastępczą, ale tzw. zawodową. Zmieniły się przepisy, więc pojawiły się też wynagrodzenia dla rodzin zawodowych. Teraz od trzech lat w Paszynie prowadzą rodzinny dom dziecka.

- Obecnie mamy pod opieką 9 dzieci. Najmłodszy, chłopczyk, ma 4 latka, najstarszy wkrótce będzie miał 18, a jest u nas od 10. roku życia. Mamy 16-letniego chłopca i 16-letnią dziewczynkę, która jest u nas z 12-letnim braciszkiem, jest dwóch braci 11 i 12-latek oraz dwie dziewczynki 11 i 8-letnia – wymienia „ciocia Ola”. „Ciociu”, „wujku” – tak zwracają się do nich dzieci. Tylko najmłodszy, 4-letni pełen energii ulubieniec wszystkich, mówi po swojemu: „bujek”, a ciocię pyta: - Czemu ty się taka fajna urodziłaś?

Potrzebują miłości i akceptacji

Aleksandra i Andrzej Grińscy mają zatem obecnie pod opieką 9 dzieci. Są też rodzicami Patryka, którego adoptowali. Był u nich przez sześć lat w rodzinie zastępczej i tak się z nim związali, że gdy miał trafić do adopcji, nie mieli wątpliwości.

- On mi dodaje skrzydeł. Jest piłkarzem, sportowcem „po tatusiu” – śmieje się pani Aleksandra, bo jej mąż był piłkarzem Sandecji i futbolowym sędzią.

Mają też trzy dorosłe córki i 7 wnuków. Jak wszyscy przyjadą na święta do domu, robi się naprawdę spora gromada.

- Jest przy czym pracować, ale dzieci są przekochane, zdrowe, jedynie zaniedbane społecznie, z brakami w nauce. Potrzebują miłości, akceptacji, rozmowy i czułości – mówią Grińscy.

Aby ogarnąć tę gromadkę ciocia wstaje o 6.30, szykuje śniadanie. Gdy dzieci zostaną wyprawione do szkoły, trzeba zabrać się za mycie naczyń, pranie, obiad. Wujek zajmuje się zakupami, transportem i pracami wokół domu. Ledwie kończy się przygotowywanie posiłku, a już dzieci po kolei wracają ze szkoły. Wtedy zaczyna się wspólna nauka.

Przynieś radość swoim rodzicom

16 lat w dorobku zastępczego rodzicielstwa Grińskich to 36 dzieci: 12 dziewczynek i 24 chłopców. 16 z tych dzieci to były noworodki.

- 16 razy na nowo zajmowałam się pieluszkami, karmieniem, wstawaniem w nocy, ale uwielbiam takie maluszki – przyznaje Grińska. Niemowlaki są u nich od miesiąca do kilku, potem trafiają do rodzin adopcyjnych. To dla nich trudny moment.

- Oczywiście wiem, że tylko na chwilę zastępujemy tym dzieciom rodzinę. Przez kilka miesięcy to dzieciątko pielęgnujemy, dwoimy się i troimy. To nie jest jakiś przedmiot, który się oddaje, dlatego zawsze w momencie rozstania są emocje. Mówię na pożegnanie: Bądź szczęśliwy, przynieś radość swoim rodzicom, ale łez nie mogę pohamować – wzrusza się pani Aleksandra.

Pozostałe dzieci są zwykle dłużej, nawet po kilka lat, nierzadko do pełnoletniości. Dla nich największym problemem nie jest przystosowanie się do nowego miejsca, ale… obwinianie się o sytuację jaka dotknęła ich rodziny. Trzeba im tłumaczyć, że one nie odpowiadają np. za alkoholizm swoich rodziców.

- Nasz dom to dla nich przystań, oaza, z czego bardzo się cieszymy. Kochamy je wszystkie razem i każde z osobna. Wiemy, że to nie są „nasze” dzieci, ale dla nas one są naprawdę nasze. Teraz nie wyobrażam sobie innego zajęcia, a dom, który wybudowaliśmy, stał się naprawdę rodzinnym domem.

Fot. Jolanta Bugajska

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Tyle dzieci czeka z wyciągniętą rączką, a ty okna myjesz"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]