10°   dziś 10°   jutro
Piątek, 19 kwietnia Adolf, Tymon, Włodzimierz, Konrad, Leon, Leonia, Tytus

Języka polskiego nauczyłam się z satelity

Opublikowano 15.08.2016 12:27:04 Zaktualizowano 04.09.2018 18:38:48
0 2558

Rozmowa z Iriną Ovcinicov – Mołdawianką, która została Sądeczanką

- W ogóle nie słychać, że jesteś Mołdawianką. Dlaczego?

- Przez lata brałam lekcje z native speakerem, czyli tak naprawdę z telewizorem.

- Urodziłaś się w Mołdawii, tam mieszkałaś i o Polsce chyba niewiele wiedziałaś albo, do pewnego momentu, prawie nic. Tak było?

- Z lekcji historii w gimnazjum w Mołdawii pamiętam wielki obrazek rozbioru Polski oraz oczywiście Lecha Wałęsę i „Solidarność”. To były moje wszystkie informacje na temat Polski.

- Potem twój tata kupił antenę satelitarną i telewizja satelitarna zmieniła Twój obraz świata.

- Można zupełnie poważnie powiedzieć, że telewizja zmieniła moje życie. Jak miałam 7 lat, mój tata kupił tę antenę. Mieszkałam w małej miejscowości na południu Mołdawii i, ponieważ w małych wioskach nie ma za dużo rzeczy do roboty, oglądałam telewizję. Tak się złożyło, że miałam też kanały polskie, tam były najciekawsze kreskówki. Tak to się zaczęło. Zaczęłam oglądać „Czarodziejkę z księżyca”, „Bolka i Lolka”, „Reksia”.

- Mając antenę satelitarną mogłaś oglądać kreskówki, chłonąć języki z innych kanałów: angielskich, niemieckich, francuskich, włoskich – cały świat stanął przed Tobą otworem. Ty wybrałaś język polski. Dlaczego?

- To nie jest tak, że wybrałam tylko polski. Znam jeszcze włoski, francuski, angielski oczywiście, rosyjski, polski i rumuński, który jest moim ojczystym.

- Oglądałaś polskie kanały i sama, jako siedmiolatka, zaczęłaś się uczyć języka polskiego.

- To nie była nauka ściśle biorąc, po prostu oglądałam sobie telewizję. Wydawało mi się, że to jest świetne: widzę kolejny program, film, piosenkę. Byłam np. fanką seriali typu „Klan” i „M jak Miłość”.

- Już wtedy je rozumiałaś?

- Chyba już tak. To, czego nie rozumiałam, mózg jakoś sobie przetwarzał. Tworzył skojarzenia, które po latach składały się na jedną całość. W ten sposób się uczyłam. To się zaczęło dziać samoistnie, gdzieś obok mnie.

- Nie mając podręczników, żadnej podbudowy, nie mając się do kogo zwrócić po polsku, w pewnym momencie zaczęłaś sama rozumieć ten język?

- Odkryłam, że umiem mówić po polsku mając 14 lat. Wiedziałam, że wszystko rozumiem, choć w życiu nie wykrztusiłam słowa po polsku. Oczywiście nie mówiłam do siebie, czy do lustra.

- Nie było z kim rozmawiać.

- Właśnie. Potem jednak ta okazja do rozmowy po polsku nagle się nadarzyła.

- Nauczyłaś się sama języka polskiego. Nagle w twojej miejscowości pojawia się grupa z Polski.

- Uważam się za życiową szczęściarę, bo wyczerpałam chyba swój limit szczęścia na całe życie. Gdy miałam 14 lat, pani Alicja Derkowska z Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, które ma swoją siedzibę w Nowym Sączu, przyjechała razem z Julie Boudreaux do mojej miejscowości. Realizowały w mojej szkole projekt związany z edukacją na rzecz demokracji. W ten projekt były zaangażowane dwie nauczycielki. Ja natomiast działałam w nim jako wolontariuszka.

- Gdy dowiedziałaś się, że przyjeżdża ekipa z Polski, serce zaczęło Ci mocniej bić? Czułaś, że coś się wydarzy?

- Według oficjalnej wersji tak. Natomiast według wersji nieoficjalnej, było nieco inaczej. Jestem ogromną fanką piłki nożnej. Spotkanie z paniami wypadało w niedzielę, kiedy był mecz miejscowej drużyny, którą oczywiście kochałam. Chciałam pójść na ten mecz, a nie na spotkanie do szkoły. Tylko fakt, że to były osoby z Polski, sprawił, że jednak na to spotkanie poszłam.

- Spotkałaś się z Polkami i tylko Ty wiedziałaś, że znasz język polski. To była pierwsza okazja, by powiedzieć coś po polsku?

- Założyłam sobie, że powiem „dzień dobry”, bo to na pewno umiałam powiedzieć. I rzeczywiście przywitałam się z paniami po polsku. Okazało się, że mam niezły akcent. Zamieniłyśmy parę zdań po polsku i zdałam sobie sprawę, że ja w tym języku mówię, co było zdziwieniem nie tylko dla mnie, ale chyba również dla pań.

- To było takie odkrycie? Ja mówię po polsku!

- Z jednej strony tak. Natomiast emocje były tak duże, że, ponieważ nie było tłumacza i musieliśmy sobie jakoś radzić, ja tłumaczyłam spotkanie, ale tłumaczyłam z angielskiego na rumuński. Byłam za bardzo przejęta tym, że muszę tłumaczyć z angielskiego, żeby zdać sobie sprawę, co to znaczy, że rzeczywiście płynnie mówię po polsku.

- Limit Twojego szczęścia się w tym momencie nie wyczerpał, bo ta znajomość miała fantastyczny ciąg dalszy.

- Tak, to spotkanie całkowicie zmieniło moje życie. Pani Alicja Derkowska, razem z Julie, stwierdziły, że chciałyby mnie zabrać do liceum do Polski. I teraz proszę sobie wyobrazić sytuację: czternastolatka słyszy od pań, które właśnie poznała, że istnieje liceum w Nowym Sączu i że mogłabym do niego chodzić. Mogłabym uczyć się po polsku i zmienić całe swoje życie, ucząc się o Mickiewiczu, Mieszku I, o którym wówczas jeszcze nie wiedziałam, że istniał.

- O Mickiewiczu też nie wiedziałaś?

- Też nie, oczywiście. Miałam bardzo szczątkowe informacje na temat Polski, a tu nagle dostałam taką propozycję.

- I?

- Byłam w euforii. Może jednak dlatego, że byłam w wieku, w którym nie zdawałam sobie sprawy, co to może oznaczać. Po następnej półgodzinie pani Ala stwierdziła, że chciałaby porozmawiać z moimi rodzicami. Pojechaliśmy do mnie do domu. Po latach się dowiedziałam, że moja mama prawie dostała zawału, choć minę miała pokerową.

- Pojawiła się obawa, że nie wiesz gdzie i po co jedziesz?

- We mnie nie. W moich rodzicach zdecydowanie tak. Najbardziej ostrożna była moja mama, co jest zrozumiałe. Natomiast po rozmowie rodzice stwierdzili, że chcieliby się więcej dowiedzieć o szkole, o mieście, o kraju.

- Byłaś wcześniej za granicą?

- Tak, ale w Rumunii, na Ukrainie. Tam się najczęściej jeździ na wakacje, jeśli się mieszka w Mołdawii. Nic poza ta Rumunią, poza Krymem, nie widziałam.

- Jak zapadła decyzja o wyjeździe do Nowego Sącza?

- W lipcu odbywało się w Małopolskim Towarzystwie Oświatowym szkolenie dla nauczycieli z Mołdawii i razem z moją mamą zostałyśmy zaproszone do Nowego Sącza, żeby zobaczyć szkołę. Moja mama uczestniczyła w warsztatach, a ja je tłumaczyłam. Będąc w Nowym Sączu poznałam ówczesną dyrektorkę SPLOT-u, część nauczycieli. Tak zapadła decyzja, że spróbuję swoich sił i zacznę nowe życie w Polsce, mając prawie 15 lat.

- Przyjazd do Nowego Sącza był dla Ciebie rewolucją?

- Proszę sobie wyobrazić, że nagle człowiek musi się uczyć, pisać w innym języku, w którym nigdy nie pisał. Np. terminologia z biologii była moją wielką zmorą. Także Mickiewicz i „Dziady”, które zresztą do tej pory uwielbiam. Poza tym historia - przyjechałam do Polski nienawidząc historii jako przedmiotu szkolnego, a wyszłam ze SPLOT-u będąc chyba największym możliwym fanem historii, także tej Polski. Mogłam zobaczyć historię z perspektywy Mołdawianki, obywatelki kraju bardzo młodego, który przez transformację przechodził niestety nieudanie.

- Brakowało Ci podbudowy szkoły podstawowej, gimnazjum? Musiałaś nadrabiać lukę?

- I tak i nie. Gdyby pan porozmawiał z moją panią polonistką, to opowiedziałaby anegdotki, jak np. przez pół roku zamiast mówić „typowo”, mówiłam „typicznie”, bo wydawało mi się, że tak jest poprawnie. Albo ortografia. Po pół roku pobytu tutaj odkryłam, że literka „z” z kreską w ogóle istnieje, że jest takie słowo jak „źdźbło”. Paradoksalnie ominęła mnie część gramatyczna. Nie dałabym sobie rady z regułkami, z odmianą przez przypadki. Ja to wszystko robiłam na wyczucie, dlatego na poziomie liceum dawałam sobie z tym radę.

- Kto płacił za twoją edukację w Nowym Sączu? Byłaś stypendystką?

- Przez pierwszy rok było tak, że Charles Merrill, który jest wielkim przyjacielem, dobrodziejem Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, zgodził się pokrywać koszty związane z moim pobytem tutaj. W 2. i 3. klasie liceum byłam stypendystką Prezesa Rady Ministrów.

- Przyjechałaś do szkoły do Polski i od tego momentu już w zasadzie nie wyjechałaś.

- Z Polski już nie wyjechałam. Kończąc szkołę zastanawiałam się, jaki kierunek studiów wybrać. Zdecydowałam się na prawo.

- Mieszkasz w Nowym Sączu i Warszawie.

- Na studia pojechałam do Gdańska, bo stwierdziłam, że skoro w Nowym Sączu były góry, to teraz wypada pojechać nad morze. W trakcie studiów zaczęłam pracować dla MSZ, wymusiło to zmiany w moim życiu i przeniosłam się do Warszawy.

- Nadal masz tylko jeden paszport?

- Tak, tylko jeden. Jestem obywatelką Mołdawii.

- Przyszłość wiążesz z Polską?

- Zdecydowanie. Nie ukrywam jednak, że pewnie przyjdzie taki moment w moim życiu, kiedy chciałabym wrócić do Mołdawii na parę lat i spróbować coś zmienić. Wydawało mi się, że jeśli dostaje się tyle dobrego, to powinno się to oddać. Jeśli chciałabym coś zmienić, to musiałabym mieć pewien bagaż doświadczeń, który mi pozwoli cokolwiek zrobić. Obecnie te doświadczenia kumuluję, aby móc je wykorzystać.

- Do Nowego Sącza wróciłaś teraz przy okazji wizyty młodych dziennikarzy z Mołdawii, jesteś tłumaczką. Te grupy są zaskoczone Polską?

- Są zaskoczeni różnicami w wykonywaniu zawodu dziennikarza. Wynika to też ze specyfiki obu krajów i momentu historycznego, w jakim znajduje się Mołdawia a Polska. W Mołdawii w kwestii dziennikarstwa zmienia się sporo, ale nie możemy powiedzieć, że prasa jest całkowicie wolna. Wynika to z tarć politycznych. Tam jest walka polityczna. Tam media należą albo do partii X lub Y. W Polsce na niezależność jest to jednak rzeczą świętą.

Czytaj w Dobrym Tygodniku Sądeckim: http://www.wydawnictwodobre.pl/upload/files/32%202016%281%29.pdf

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wykorzystano fragmenty rozmowy dla Regionalnej Telewizji Kablowej

Fot. Z arch. Iriny Ovcinicov

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Języka polskiego nauczyłam się z satelity"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]